niedziela, 4 stycznia 2015

Satan's Host - Satanic Grimoire: A Greater Black Magick (2006)

Przez okres dwóch lat jaki dzielił „Burning the Born Again” od kolejnego krążka, Satan's Host wyraźnie okrzepł i zdefiniował swój nowy styl. Dlatego też wydany w 2006 roku „Satanic Grimoire: A Greater Black Magick” nie wywołał już takiego zaskoczenia. W składzie grupy zaszła tym razem jedna zmiana, obowiązki basisty za J. Phantoma przejął sam Patrick „Evil” Elkins. Muzycznie natomiast zespół poszedł bardziej w kierunku szybkości i brutalności ograniczając do minimum doomowe fragmenty. Gitary są nastrojone wyżej dzięki czemu tną jak żyleta, jest więcej blastów i obłędnie szybkich fragmentów. Ogólnie jest to blackened death metal ze sporą dozą melodii przywołujący mi na myśl takie nazwy jak szwedzki Necrophobic czy holenderski God Dethroned. Podobna melodyjność, dynamika i intensywność. Pełno tutaj fragmentów, przy których zdrowy heteroseksualny mężczyzna po prostu nie jest w stanie usiedzieć w miejscu. Jak można nie napierdalać banią słuchając takich „Necromantic Art”, „666... Mega Therion” czy bonusowy „Infernal Calling”? Nie brakuje też oczywiście klimatycznych wstawek budujących diaboliczny klimat. Odniesienia do lat '80 to przede wszystkim klasycznie brzmiące solówki oraz utwór „Metal From Hell... 22nd Century”. Już sam tytuł pokazuje nam, w którym kierunku należy zwrócić wzrok( albo raczej słuch). Bardzo przebojowy i wypełniony oldschoolowymi patentami kojarzy mi się trochę z Nocturnal Breed albo Desaster, to samo połączenie diabelskiego nakurwu z klasyką. Do tego w refrenie są te same wersy co w podobnie nazwanym wałku tytułowym z debiutu. Wszyscy muzycy prezentują się wybornie, ale tego akurat można się było spodziewać. Super technika, aranżacje, mnóstwo zajebistych pomysłów i bardzo dobre kompozycje to zdecydowanie plusy tego albumu. Jednak muszę się jeszcze pochylić nad produkcją, która jest po prostu miodzio. Brzmienie jest ostre, dynamiczne i zarazem przejrzyste. Słuchając niektórych riffów mam wrażenie jakby mi ktoś brzytwą otwierał żyły. Ależ tajfun! Bębny to już istny armegedon i totalna moc. To w żadnym wypadku nie brzmi jak undergroundowy zespół. Tekstowo również bez zmian, więc w dalszym ciągu jest Szatan, piekło, demony, czary, pentagramy no i oczywiście metal. Pewnie dla wielu to będzie kiczowate, ale jebać ich. Do tej muzyki takie tematy pasują perfekcyjnie. Szkoda tylko, że okładka jest lekko z dupy i na pewno nie oddaje mocy bijącej z tego krążka. Podsumowując materiał dobry, a w wielu momentach znakomity jednak odrobinę słabszy od poprzednika. Trochę jakby mniej zróżnicowany i nie zawierający tylu zapamiętywalnych fragmentów, ale spustoszenie sieje totalne. Zdecydowanie nie dla sofciarzy.
4,9/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz