Początek tej płyty ubawił mnie
setnie. Otóż jako intro do „Fast as a Shark” zamiast
niemieckiej przyśpiewki „Haidi Haido...” dostajemy żydowskie
„Shalom Aleichem”. Jednak potem aż tak wesoło już było.
Izraelski Hammercult gra thrash/death ubrany w nowoczesne brzmienie i
najbliżej jest im chyba do tego co prezentuje Legion of the Damned.
Po trzech pełnych albumach, tym razem postanowili wydać epkę, na
której program składa się 5 coverów i trzy numery własne, po
jednym z każdego krążka i do tego nagrane na nowo.
Jak już wspomniałem na początku,
całość rozpoczyna się od kawałka Accept, który w wykonaniu
Izraelczyków stracił cały swój klimat. Jest szybko, ostro, ale
brakuje w tym wszystkim duszy. Do tego wokal Yakira Schochata
zupełnie mi nie podchodzi. Jednowymiarowy, monotonny rzyg pozbawiony
jakiejkolwiek indywidualnej cechy, przez który zespół sporo traci.
Może z innym śpiewakiem (nie rzygaczem) byłoby lepiej, ale na to
raczej nie ma szans, gdyż Yakir ostatnio przeprowadził się do
Niemiec i jest jedynym obecnie stałym członkiem zespołu. Wracając
do zawartości płytki to równie słabo wypadł „Soldiers of Hell”
z genialnej jedynki Running Wild. Tutaj już w ogóle nie ma co
porównywać obu tych wykonań, bo już samo to byłoby obrazą dla
Kasparka. Zero klimatu, rzygany refren, takie wykonanie na odpierdol.
Lepiej jest w szybszych i bardziej agresywnych utworach czyli „Ace
of Spades” i „Die by the Sword”. Słychać, że jest to
stylistyka zdecydowanie bliższa Hammercult i nawet wokale już tak
nie kalają narządu słuchu. Z coverów najlepiej wypadł według
mnie „No Rules” GG Allina. Ten punkowy wałek został tutaj mocno
zmetalizowany dzięki czemu naprawdę kopie mocno po zadzie. Na
koniec trzy autorskie numery, które podczas słuchania sprawiają
wrażenie konkretnego wpierdolu, by jednak chwilę później nie
pozostawił na nas nawet małego zadrapania. Najlepszy z nich jest
„Steelcrusher”, a w szczególności klimatyczne intro kojarzące
się z deathowym Nile. Słychać, że muzycy potrafią posługiwać
się instrumentami, ale brakuje im umiejętności pisania
charakterystycznych zapamiętywalnych numerów.
Ogólnie jest raczej przeciętnie.
Covery wyszły w sumie pół na pół, ich własne wałki również
nie wychylają się ponad średnią, tak więc ocena taka, a nie
inna.
3,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz