wtorek, 26 lipca 2016

Hammercult - Legends Never Die (2016)

Początek tej płyty ubawił mnie setnie. Otóż jako intro do „Fast as a Shark” zamiast niemieckiej przyśpiewki „Haidi Haido...” dostajemy żydowskie „Shalom Aleichem”. Jednak potem aż tak wesoło już było. Izraelski Hammercult gra thrash/death ubrany w nowoczesne brzmienie i najbliżej jest im chyba do tego co prezentuje Legion of the Damned. Po trzech pełnych albumach, tym razem postanowili wydać epkę, na której program składa się 5 coverów i trzy numery własne, po jednym z każdego krążka i do tego nagrane na nowo.
Jak już wspomniałem na początku, całość rozpoczyna się od kawałka Accept, który w wykonaniu Izraelczyków stracił cały swój klimat. Jest szybko, ostro, ale brakuje w tym wszystkim duszy. Do tego wokal Yakira Schochata zupełnie mi nie podchodzi. Jednowymiarowy, monotonny rzyg pozbawiony jakiejkolwiek indywidualnej cechy, przez który zespół sporo traci. Może z innym śpiewakiem (nie rzygaczem) byłoby lepiej, ale na to raczej nie ma szans, gdyż Yakir ostatnio przeprowadził się do Niemiec i jest jedynym obecnie stałym członkiem zespołu. Wracając do zawartości płytki to równie słabo wypadł „Soldiers of Hell” z genialnej jedynki Running Wild. Tutaj już w ogóle nie ma co porównywać obu tych wykonań, bo już samo to byłoby obrazą dla Kasparka. Zero klimatu, rzygany refren, takie wykonanie na odpierdol. Lepiej jest w szybszych i bardziej agresywnych utworach czyli „Ace of Spades” i „Die by the Sword”. Słychać, że jest to stylistyka zdecydowanie bliższa Hammercult i nawet wokale już tak nie kalają narządu słuchu. Z coverów najlepiej wypadł według mnie „No Rules” GG Allina. Ten punkowy wałek został tutaj mocno zmetalizowany dzięki czemu naprawdę kopie mocno po zadzie. Na koniec trzy autorskie numery, które podczas słuchania sprawiają wrażenie konkretnego wpierdolu, by jednak chwilę później nie pozostawił na nas nawet małego zadrapania. Najlepszy z nich jest „Steelcrusher”, a w szczególności klimatyczne intro kojarzące się z deathowym Nile. Słychać, że muzycy potrafią posługiwać się instrumentami, ale brakuje im umiejętności pisania charakterystycznych zapamiętywalnych numerów.
Ogólnie jest raczej przeciętnie. Covery wyszły w sumie pół na pół, ich własne wałki również nie wychylają się ponad średnią, tak więc ocena taka, a nie inna.

3,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz