niedziela, 31 marca 2013

Rusted Brain - High Voltage Thrash (2013)








Rusted Brain powstał w 2009 roku w Warszawie. Po wydaniu jednego demo „Juggler” i zagraniu sporej liczby koncertów przyszedł czas na oficjalny debiut. „High Voltage Thrash” zaczyna się od intro z „Czasu Apokalipsy”, po którym rozpętuje się istne piekło. Kawałek „Caught in the Fire” to absolutne szaleństwo, ostre riffy, wściekły wokal. Thrash metalowy hit i jeden z moich ulubionych ostatnio numerów. Reszta płyty jest utrzymana w tym klimacie. Jest też kilka urozmaiceń jak „mówiony” refren w „Bloodpath” czy bardzo melodyjny motyw gitarowy w  Executor”. Płytka jest bardzo krótka, bo trwa niewiele ponad 28 minut, zaledwie 8 utworów + intro. Rusted Brain prezentuje agresywny, w przeważającej części szybki i wściekły oldschoolowy Thrash Metal z bardzo dobrymi solówkami. „High Voltage Thrash” posiada też ten rodzaj chwytliwości, który sprawia, że ciężko jest oderwać się od słuchania, a same utwory na długo zostają w głowie. Bardzo rozwojowa kapela, która ma naprawdę duże szanse na coś poważnego. Już teraz jest dobrze, a jeśli następnym materiałem wzniosą się na jeszcze wyższy poziom to będą rządzić. Warszawska scena thrash’owa robi się coraz silniejsza co mnie jako lokalnego patriotę bardzo cieszy.
4,9/6

piątek, 29 marca 2013

Hatriot - Wznieść się ponad chaos ku zwycięstwu


Czy istnieje jakikolwiek thrasher, który by nie tęsknił za jego głosem? Po 9 latach od opuszczenia Exodus Steve "Zetro" Souza powraca na scenę. Jego nowy band Hatriot wydał właśnie debiutancki album zatytułowany "Heroes of Origin", który jest konkretnym i kopiącym dupę kawałkiem Thrash Metalu. Na pytania odpowiada podekscytowany tym faktem i pełen wiary w zespół Zetro.


Witam! Jak samopoczucie po wydaniu debiutu?
Zetro: W tej chwili nasze uczucia są bardzo pozytywne. W miesiącach poprzedzających nagranie byliśmy tak skupieni na dopięciu materiału i zebraniu utworów razem, że nigdy tak naprawdę nie mieliśmy czasu, żeby to wszystko poukładać, zrobić krok do tyłu i spojrzeć na wszystko co osiągnęliśmy w tak krótkim czasie. To naprawdę niesamowite i nie mógłbym być szczęśliwszy.

Hatriot wzbudza bardzo duże zainteresowania, więc chyba musicie być bardzo zapracowani ostatnio?

Miałem masę konferencji prasowych każdego tygodnia i zajmowało to coraz więcej czasu. W ciągu ostatniej dekady brałem udział w wielu różnych projektach, ale Hatriot jest moim pierwszym prawdziwym zespołem od czasu opuszczenia Exodus w 2004 roku. Wszystko inne było albo pojedynczymi projektami, albo gościnnymi wystąpieniami. To jest prawdziwa okazja, a fani są podekscytowani widząc mnie ponownie w akcji. Ja jestem równie podekscytowany!

Kto jest głównym pomysłodawcą i założycielem zespołu?

To byłbym ja i mój gitarzysta, Kosta Varvatakis. Stworzyłem ten zespół wokół jego wspaniałych umiejętności do tworzenia i aranżacji tego typu muzyki. Przez lata byłem przeciwny zakładaniu nowego zespołu, szczególnie w moim wieku, ale spotkałem Kostę i naprawdę rozpalił ogień pod moim tyłkiem. Jest między nami niesamowita chemia. Jest moim Jimmym Pagem albo Joem Perrym. Jako frontman potrzebuję specjalnego gitarzysty, który będzie moim partnerem do pisania, partnera z charyzmą, który w razie potrzeby będzie też moją kopią zapasową. Kosta jest właśnie tym facetem.

Zetro, jakie to uczucie grać z synami w jednym zespole?

Szczerze, to najwspanialsze uczucie na Ziemi. Świadomość, że moi chłopcy dorośli i mają teraz takie same marzenia jak ja kiedyś jest po prostu wspaniała. Moje życie zatoczyło pełny krąg. Opuściłem Exodus w 2004 roku, ponieważ miałem świetną pracę w pobliżu domu i musiałem zapewnić utrzymanie moim dzieciom. To była rozpruwająca flaki decyzja, ale musiałem to zrobić. Teraz moje dzieci grają w moim zespole i wszystko jest świetnie. Wróciłem z najcięższym albumem w mojej karierze. To wspaniałe!

Masz do nich podejście bardziej kumpelskie czy jednak czasem odzywa się w Tobie rodzic (śmiech)?

Wiesz, to trochę zabawne, ale rzadko muszę traktować ich typowo jak ojciec. Są bardzo dojrzali i ułożeni. Nie ma różnicy między nimi a innymi członkami zespołu. Oczywiście musisz rozumieć, że oni dojrzewali w tym biznesie. Nie robi na nich wrażenia widok chłopaków z Testament czy Motorhead oglądających mecz w naszym domu, czy grillujących w naszym ogródku. Moje dzieci dosłownie wyrosły wśród heavy metalu. Więc tak, w pewien sposób jesteśmy po prostu bardzo dobrymi przyjaciółmi i kumplami z zespołu. Nie ma dla nich dziwnej atmosfery czy czegokolwiek. Znają moją pozycję w biznesie i bardzo ją szanują. Oczywiście jeżeli tylko potrzebują mnie jako ojca to mogą na mnie liczyć. 

Cody dostał posadę z urzędu czy też musiał pokazać, że jest odpowiednim muzykiem?

Myślę, że świat nie rozumie jak świetnym basista jest Cody. Jest pieprzonym potworem grając na basie. Gra tylko palcami, nigdy nawet nie posiadał piórka. Cody był spokojnym dzieckiem. Jedyne co robił to siedział w swoim pokoju i ćwiczył grę na basie. Poświęciłby cały dzień, każdy dzień pracując nad swoją techniką. Więc kiedy przyszedł czas, że Hatriot szukało basisty poprosił o wysłuchanie, a ja zaznaczyłem, że zamierzam być bardzo krytyczny. Musiał być niesamowity, inaczej nie przyjąłbym go ponieważ media i fani rozszarpaliby go na strzępy. Trzeba powiedzieć, że był właściwym człowiekiem do tego zadania.

Perkusista Nick dołączył do zespołu w 2012r. Obecnie ma zaledwie 18 lat, ale umiejętności ogromne. I to samo pytanie co odnośnie Codyego. Czy po odejściu Alexa Nick był naturalnym nastepcą czy też po prostu okazał się najlepszym ze wszystkich kandydatów?

Wielu perkusistów chciało do nas dołączyć, patrząc na to z perspektywy czasu, kilku z nich nosiło wielkie nazwiska. Nick wspomniał, że chciałby spróbować, a my nie mieliśmy pojęcia na jakim poziomie były jego umiejętności. Tak czy inaczej, pozwoliliśmy mu spróbować. Przyszedł i kompletnie nas rozwalił. Kosta spojrzał na mnie i powiedział: „Ja pierdolę!” - po prostu nie mogliśmy uwierzyć w to, jak dobry był Nick. Alex był niesamowitym perkusistą i trudno było znaleźć dla niego godne zastępstwo. Nick przyszedł i zajął jego miejsce nie pozostawiając nam żadnych wątpliwości. Jestem dumny z obu moich chłopców!

Czytałem, że swoją pierwszą gitarę basową Cody dostał w prezencie od Ciebie, i że odkupiłeś ją od basisty Exodus Jacka Gibsona?
Tak mniej więcej było. Cody miał 12 czy 13 lat i prosił o gitarę basową. Jack miał jedną, z którą chciał się rozstać więc kupiłem ją tanio i dałem Codyemu. Powiedziałem mu: „Masz - naucz się na nim grać” i pracował bardzo ciężko, żeby nauczyć się grać na tym cholerstwie, muszę przyznać, że bardzo dobrze mu to wyszło. Nickowi też kupiłem jego pierwszy zestaw perkusyjny. Kiedy chłopcy chcieli dostać na święta czy urodziny jakiś sprzęt, odkładałem trochę pieniędzy i kupowałem im to. Ta inwestycja na pewno się opłaciła!

Nie dziwi mnie, że mając takiego ojca chłopaki grają Thrash Metal. Grali wcześniej w jakichś zespołach?

Grali w kilku lokalnych kapelach po Kalifornii, ale żaden z nich nie wszedł na wyższy poziom. Nie wydawali żadnych demówek i w ogóle, ale dawali dużo koncertów i nawet supportowali jakieś krajowe sławy, które przyjeżdżały. Byli całkiem dobrze przygotowani do grania na żywo zanim dołączyli do Hatriot. Heavy metal płynie w ich żyłach i jest dla nich czymś naturalnym.

Wiadomo, że od porównań z Exodus ciężko będzie wam uciec. Jakie inne zespoły mają na was wpływ?

Cóż, wszystko co jest szybkie lub zorientowane na riffy będzie brzmieć w jakiś sposób podobnie do Exodus, jeżeli do tego towarzyszy temu mój głos. Po prostu mam charakterystyczny wokal i prawdę mówiąc nie da się tego obejść. Uwielbiam masę innych zespołów, przede wszystkim stare, klasyczne thrashowe i hard rockowe zespoły moich czasów. Kocham też brytyjski metal. Długo by wymieniać nazwy, ale zdecydowanie jestem wielkim fanem heavy metalu. Do dzisiaj słucham tylko tego. Nadal kupuję płyty i ekscytuję się kiedy wychodzą nowe albumy.

Gitarzyści Kosta V. i Miguel Esparza prezentują naprawdę wysoki poziom. Jaka jest ich droga muzyczna? Czy Hatriot jest ich pierwszym zespołem?

Hatriot nie jest ich pierwszym zespołem, ale pierwszym znanym w całym kraju. Oboje zjedli zęby grając w lokalnych kapelach. Oboje mają zaledwie 20 kilka lat, ale duże doświadczenie w graniu na lokalnych scenach. Otwierali wiele koncertów krajowych gwiazd i są bardzo doświadczonymi graczami jak na tak młody wiek.

Macie jakiegoś głównego kompozytora czy może pracujecie zespołowo?

Kosta pisze i aranżuje całą muzykę. Właściwie przynosi kompletne pomysły do wypróbowania w zespole i zaprezentowania chłopakom. Jest prawdziwym geniuszem. Dosłownie potrafi wprowadzić w życie pomysł na riff i przekształcić go w kompletny fragment muzyki. Pozostali członkowie zespołu odciskają na nich swoje ślady dodając trochę tu i tam, ale to Kosta jest głównym kompozytorem. Nagrywamy próby zespołu, ja zabieram instrumentalne nagrania jamów do domu i dopisuję do nich tekst. Taka metoda bardzo dobrze działa w Hatriot.

Ile czasu zajęło wam napisanie materiału na album?
Cały czas tworzymy, więc zawsze mamy w głowach nowe pomysły. Jednak główna część materiału na tą płytę powstała w czasie około dwóch lat. Trzy z piosenek pojawiły się na naszej EP - Ce demo z 2011 roku, reszta jest nowsza. Cały czas piszemy i prawdę mówiąc, mamy już gotowych kilka utworów na drugi album!

Powaliła mnie masa naprawdę doskonałych klasycznych solówek i riffów z moim ulubionym lekko Testamentowym "The violent times of my dark passenger". Wydaje mi się, że bardzo lekko przychodzi wam ich tworzenie?
Po prostu jest między nami wszystkimi dobra chemia. Oczywiście wszystko co śpiewam będzie czuć Testamentem lub Exodusem. Kosta czerpie inspirację z wszystkich klasycznych thrashowych zespołów, więc nadaje wszystkiemu klasycznego old schoolowego brzmienia kiedy pisze muzykę. Proces twórczy jest w Hatriot praktycznie bezbolesny. Jest bardzo naturalny, a nowy materiał przychodzi nam bardzo szybko. Chemia między nami jest niesamowita.

Na płycie pojawili się goście tacy jak Phil demmel (Vio-lence, Machine Head) czy  Chuck Billy (Testament). Może parę słów na temat ich udziału?

Chuck miał nagrać dla nas trochę chórków, ale niestety z przyczyn harmonogramowych nie mogliśmy go do nas ściągnąć. Phil był częścią gangu krzykliwego wokalu w ostatnim dniu nagrań. Myśleliśmy też, żeby wstawić go na solo gitary. Jednak chcieliśmy, żeby zespół był oceniany za swój własny wkład, szczególnie dlatego, że chodziło o nasz debiut. Może na przyszłych albumach będą jakieś gitarowe solówki gości i tego typu rzeczy.

Brzmienie jest bardzo klasyczne a jednocześnie mocno kopie dupę. Kto jest za nie odpowiedzialny? Gdzie nagrywaliście "Heroes of Origin"? Jesteście zadowoleni z efektu?
Nagrywaliśmy z Juanem Urtegą w Trident Studios, tutaj w Bay. Juan wyrobił sobie całkiem dobre imię na scenie metalowej przez kilka ostatnich lat. Nagrał Testament, Exodus, Machine Head, Vicious Rumors i wielu innych. Jesteśmy usatysfakcjonowani rezultatem. Otoczenie było bardzo spokojne, po prostu weszliśmy tam i nagraliśmy album bez żadnych nacisków. Było bardzo na luzie. Poleciłbym Juana każdemu zespołowi, któremu zależy na wysokiej jakości, ale nie może sobie pozwolić na takie nazwiska jak Andy Sneap. Juan zrobił świetną robotę.

Zastanawia mnie co oznacza nazwa Hatriot? Mi się skojarzyła z połączeniem słów hate i patriot.

To kombinacja słów „Hate“ i „Patriot“. Zaczerpnąłem ją z tekstu utworu Exodusa, „Scar Spangled Banner”, gdzie śpiewam: „I’m no patriot, just a hatriot”. Brzmiało jak idealna nazwa dla thrash metalowego zespołu i wiązało nas z moją przeszłością w Exodus, więc użycie jej wydawało się mieć sens. Dla mnie „hatriot” jest kimś, kto kocha kraj, ale nie zgadza się z działaniami swojego rządu.

Teksty wydają się mocno zaangażoweane politycznie i społecznie. Jakie kwestie w nich poruszacie?

Teksty nie są tak polityczne jak sądzą ludzie. Czasami piszę o tym, ale większość moich tekstów jest o śmierci i przemocy albo wampirach i horrorach. Lubię wszystko co mroczne i pokręcone. Tematy polityczne traktujemy z pewną lekkością ponieważ są przewidywalne i przestały już być zabawne. Preferuję mroczne i złowrogie tematy.

W logo macie odwróconą i nadpaloną amerykańską flagę. Aż taką niechęcią darzycie swój kraj? Jaki jest wasz stosunek do patriotyzmu?

Na fladze Hatriot znajdują się pentagramy. To nie tradycyjne gwiazdy z amerykańskiej flagi. Nasz kraj jest teraz mocno podzielony, a ludzie walczą. Nasza ekonomia jest gorsza niż kiedykolwiek. Podoba mi się myśl o patriotyzmie, ale coraz trudniej jest mieć pozytywne poglądy na rzeczy kiedy kurs nie jest dla ciebie korzystny. Muzyka Hatriot jest ekstremalnie agresywna i stanowi odbicie czasów w jakich przyszło nam żyć.

Okładkę płyty zaprojektował Mark DeVito pracujący wcześniej dla Motorhead czy Anvil Chorus. Niesie ona jakieś przesłanie? To był wasz pomysł czy zostawiliście wszystko Markowi?

Powiedziałem Markowi, że chcemy mieć na okładce zdjęcie zespołu ponieważ większość kapel już tego nie robi. Chciałem, żeby okładka rzucała się na ciebie kiedy przechodzisz obok sklepu muzycznego. Powiedziałem mu, że ma sprawić by  była brutalna i pełna rzezi, więc to co widzisz jest tym co on wymyślił. Myślę, że okładka jest wspaniała. Można ją od razu rozpoznać i stwierdzić: „Patrz, płyta Hatriot” - i dokładnie o to mi chodziło - taka jakie zazwyczaj były old schoolowe rockowe albumy. Jej przekazem jest, że zespół wznosi się ponad chaos ku zwycięstwu. To podsumowuje wszystko.

Wasz debiut został wydany w barwach Massacre rec. Co spowodowało ten wybór? Mieliście inne propozycje? Jesteście zadowoleni z tego co dla was robią?

Jeden z moich managerów pracował również z Laaz Rockit, wypuścili przez Massacre katalog, więc mieliśmy już jakieś powiązania z tą wytwórnią. Przeprowadziliśmy również rozmowy z innymi wytwórniami na temat podpisania umowy, ale to w Massacre wyczuliśmy od wszystkich ludzi dobre wibracje i pomyśleliśmy, że to dobre miejsce. Jak dotąd jesteśmy zadowoleni z ich starań.

Czy nazwisko Souza i przeszłość Zetro pomagają wam? Wydaje się, że macie lekko uprzywilejowaną pozycję na starcie względem zespołów z całkiem anonimowymi muzykami. Oczywiście bronicie się zajebistą muzyką, więc to nie jest zarzut (śmiech).
Oczywiście! Nie ma wątpliwości co do tego, że pomogło wywołać szum związany z założeniem Hatriot. W rzeczywistości, gdyby moje nazwisko nie było znane w tym biznesie z moich dokonań z Exodus to nie wiem czy założyłbym nowy zespół. Na rynku zrobiło się tłoczno za sprawą małych kapel. Wszyscy mają dzisiaj zespół. Moje nazwisko i baza fanów jaką zdobyłem z Exodus zdecydowanie dało mi również przewagę przy wybieraniu wytwórni.

Szykujecie jakąś większą trasę koncertową? Jeśli tak to czy jako headliner czy może support dla jakiejś dużej nazwy?

Zdecydowanie, planujemy ruszyć w trasę, ale jak na razie to jeszcze nic pewnego. W chwili obecnej szukamy agenta i nawiązujemy kontakty z promotorami. Idealną sytuacją byłoby supportować jakiś większy zespół. W tej chwili taki jest nasz cel.

Nagraliście teledysk do utworu "Blood stained wings". Jak się pracowało na planie?

Mieliśmy dużo zabawy. Pracowaliśmy z reżyserem, Mikem Sloatem, który pracował z wieloma wielkimi kapelami - wszystkimi, zaczynając od Testament a kończąc na Lynyrd Skynyrd. Właściwie to nagraliśmy go przed podpisaniem umowy z wytwórnią, dlatego musieliśmy finansować wszystko z własnej kieszeni. Mike jest dobrym przyjacielem i fanem zespołu więc spuścił dużo z ceny i dobrze na tym wyszliśmy. Jakość jest zadziwiająca. Będziemy pracować z Mikem nad wszystkimi naszymi klipami.

Czy istnieje szansa zobaczenia was na żywo w Polsce? Zetro, Ty już byłeś w Polsce z Exodus w 2004 r. Pamiętasz coś jeszcze z tego pobytu?
Kocham Polskę! W Polsce macie świetnych fanów metalu i zawsze podziwiam Twój kraj. Naszym celem jest dotarcie z Hatriot do Polski tak samo jak i do reszty świata. Dużo zależy od sprzedaży płyty. Namawiam więc fanów, żeby poszli do sklepu i kupili „Heroes Of Origin”, żebyśmy mogli pokazać promotorom na całym świecie, że jest popyt na Hatriot. Jestem gotowy na wizytę i thrash!

To już wszystkie moje pytania. Wielkie dzięki za wywiad. Życzę wam wszystkiego najlepszego i poproszę o kilka tradycyjnych słów dla maniaków w Polsce.


Chcę podziękować Wam za ten wywiad i wszystkim fanom z Polski za bycie ze mną na każdym etapie mojej kariery. Myślę, że będziecie pod wrażeniem albumu Hatriot i mam nadzieję, że wszyscy dacie mu szansę. Nie mogę się doczekać, żeby spotkać się z Wami w trasie!  Stay heavy - Zetro.

Crimson Valley - Crossing the Sky (2012)


Polska scena heavy/power metalowa nie cierpi na nadmiar dobrych zespołów, dlatego każdy kolejny sprawia mi sporą frajdę. Crimson Valley powstał w 2009 roku we Wrocławiu i jak do tej pory ma na koncie wydane rok później demo "Phoenix" oraz najświeższy, opisywany właśnie debiut "Crossing the Sky". Z tego materiału aż bije radość grania. Jeśli chodzi o muzyczny warsztat to nie mam się do czego przyczepić. Bardzo dobre riffy, klasyczne solówki, chwytliwe refreny i energia to największe atuty tej płyty. Wokalista Bartłomiej Koniuszewski może nie ma jakiegoś mega potężnego głosu i wybitnej techniki, ale też świetnie daje rade. Śpiewa pewnym głosem w średnich rejestrach nie porywając się na niemożliwe. Jeśli miałbym wyróżnić jakieś utwory to byłyby to "Chariot of War"czy kojarzący się z debiutem  Stormwarrior "Clan of the Hammer". Zresztą każdy z nich trzyma poziom. Znalazło się też miejsce dla całkiem zgrabnej balladki "Dream of the Other World". Ogólnie rzecz biorąc nie jest to oryginalne granie, ale przecież nie o to chodzi w Heavy Metalu. Crimson Valley nagrali po prostu bardzo dobry album, którego doskonale się słucha i tylko to się liczy. Ci goście posiadają dużą umiejętność tworzenia chwytliwych i zapamiętywalnych melodii. Słychać sporo klasyki jak Iron Maiden, Helloween, Running Wild, ale również Hammerfall czy wspomniany wcześniej Stormwarrior. Już teraz grupa prezentuje wysoki poziom, a w przyszłości może być tylko lepiej. Duża nadzieja na przyszłość o ile nie najdzie ich ochota na eksperymenty i "rozwój". Oby nie.
4,6/6

Elizabeth - Fragments of Machines (2012)



Elizabeth pochodzi ze Skarżyska-Kamiennej i właśnie zaznaczył swoją obecność na metalowej mapie Polski debiutancką epką "Fragments of Machines". Jest to kawał naprawdę ciekawie i pomysłowo zagranego Thrash Metalu łączącego klasykę z nowoczesnością. Perkusja, może to dziwne, ale kojarzy mi się z takimi grupami jak Fear Factory czy Strapping Young Lad, do tego przestrzenne solówki, klasyczne riffy i ogromny ciężar położony na gitary. Brzmienie jest ogromnym atutem tego materiału. Do tego wokalista, który bardziej śpiewa niż wrzeszczy. Epka zawiera cztery bardzo wyrównane, klimatyczne i udane utwory. Płytka zaostrza apetyt na więcej i już teraz z niecierpliwością oczekuję pełnowymiarowego wydawnictwa. Proponuję zwrócić większą uwagę na Elizabeth. Bardzo ciekawy Thrash Metal.

4,5/6

poniedziałek, 25 marca 2013

Stos - Jeźdźcy Nocy (2012)






Kolejny długo oczekiwany materiał. Tym razem jest to drugi album legendy polskiego Heavy, jaworzyńskiego Stos. Dostaliśmy naprawdę porządną dawkę muzyki, bo aż 73 minuty zawarte w 14 utworach. Na szczęście nie ma nudy. Są pewne delikatne niedostatki brzmieniowe jak trochę "pływające" talerze, wokal Ireny też czasami brzmi ja by dobiegał z drugiego pomieszczenia, ale to może być też tylko efekt mojej chorej wyobraźni. Te niuanse nie przeszkadzają w odbiorze materiału, a wręcz przeciwnie. Słuchając "Jeźdźców Nocy" mam wrażenie jakby ta płyta została nagrana zaraz po debiucie, w ogóle nie słychać upływu czasu. Na tej płycie na całe szczęście nie uświadczymy żadnej nowoczesnych patentów czy też nowinek technicznych. Dostajemy za to klasyczny polski Heavy Metal w najlepszym wydaniu i jest to w 100% Stos. Materiał jest bardzo przekrojowy, bo mamy tutaj zarówno utwory z lat '80, jaki utwory znane z różnych wydawnictw już po reaktywacji grupy w 21 wieku. Ciężko jest też jakieś wyróżnić. Większość refrenów zostaje w głowie na bardzo długo i ciężko się od nich uwolnić. Są kawałki szybsze i przebojowe jak "Heavy Metal", "Ludzie Ciemności" czy "Za Horyzont", bardziej epickie, zagrane w średnich tempach "Krajobraz po Bitwie", "Jeźdźcy Nocy" oraz balladowe "Wyrocznia", zadedykowany zmarłemu basiście Stos Januszowi Sołomie, przejmujący "Dla Janusza" oraz nową wersję klasyka "Ognisty Ptak" nagraną wspólnie z Grzegorzem Kupczykiem. Naprawdę znakomity album i bardzo pozytywne zaskoczenie. Mam nadzieję, że wszelkie nieszczęścia wreszcie zaczną ich omijać i zespół złapie dobry wiatr w żagle. Zdecydowanie na to zasługują.
5/6

Attacker - …w tym czasie na Ziemi istnieli giganci


Legendarny Attacker powrócił. Ich nowy, wydany po blisko 7 latach przerwy album „Giants of Canaan” zbiera zewsząd entuzjastyczne recenzje. Po dopływie świeżej krwi w postaci basisty i wokalisty zespół wydaje się silniejszy niż kiedykolwiek i pełen zapału do dalszej pracy. Przed wami Attacker!

Witam was serdecznie. Na początek pytanie, które muszę zadać. Czemu na wasz premierowy materiał trzeba było czekać aż 7 lat?

 Mike Sabatini: Cóż, to był ciężki okres, w którym musieliśmy znaleźć pasującego do nas wokalistę. Było też kilka kwestii osobistych, którymi niektórzy członkowie musieli się zająć zanim mogliśmy ponownie stworzyć zdrowy line - up. Oficjalnie zespół był nieaktywny od 2008 roku do wiosny 2012, chociaż nasz ostatni album wyszedł w 2006 roku. Teraz wróciliśmy i według wielu ludzi , którzy nas ostatnio widzieli to nasz najlepszy line - up jaki kiedykolwiek mieliśmy.

Jakie były powody ponownego odejścia z grupy Bobby Mitchella?

Mike Sabatini: Chciałbym wyjaśnić tą kwestię. Bob Mitchell nie opuścił zespołu sam z siebie, jak twierdzi, ale to zespół go sobie odpuścił. Był z nami do festiwalu Keep It True X w 2008 roku, nie wypełniał swoich zobowiązań względem zespołu i nie był częścią drużyny. Jesteśmy zespołem, który musi pracować razem, żeby osiągnąć sukces. Kiedy przestaniesz być członkiem grupy musisz z niej odejść. Notabene, dzień przed tym jak ogłosił swoje odejście z zespołu, nasza ówczesna wytwórnia, Sentinel Steel, wydała oświadczenie o rozejściu się dróg Attackera i Boba Mitchella. To ciekawe, że podał zupełnie inny powód niż prawdziwy.

Bobby "leather lungs" Lucas wykonał niesamowitą robotę, jego wokale są fantastyczne. Chyba idealnie wpasował się w wasz styl? Jak to się stało, że zasilił wasze szeregi?

 Mike Sabatini: Moim zdaniem wykonania Bobbyego są po prostu niesamowite. Potrafi fantastycznie poradzić sobie ze starszym materiałem, ale nadal pozostaje sobą. Nie mogliśmy lepiej trafić. Bobby skontaktował się ze mną za namową Marka Edwrdsa z Overlorde. Bobby nadal jest członkiem tej grupy, chociaż od kilku lat są nieaktywni. Gadaliśmy i w przeciągu tygodnia czy dwóch zjawił się na przesłuchaniu i żeby poznać resztę chłopaków. Wiedziałem już na co było go stać, ale inni musieli sami się o tym przekonać.

Dlaczego rok temu zespół opuścił Lou Ciarlo? Poproszę o kilka słów na temat jego nastepcy Jona Hanemanna.

Mike Sabatini: Zaraz po tym jak dołączył do nas Bobby, Lou poinformował mnie, że nie ma już serca do dalszego grania. Lou i ja jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi więc zrozumiałem to. Jon i ja jammowaliśmy z naszym gitarzystą kilka miesięcy przed podjęciem decyzji o reaktywacji, ale nie wychodziło nam. Jon był naprawdę dobrym basistą, a jego sprzęt stał już w naszym studiu prób, dobrym pomysłem wydawało się więc zaproponować mu dołączenie do zespołu, tak też zrobiliśmy. Jest solidnym uzupełnieniem grupy i również wspaniałym człowiekiem.

"Giants of  Canaan" wydaliście w Metal on Metal rec. Jak do tego doszło? Jesteście zadowoleni ze współpracy?

 Mike Sabatini: Znałem Jowitę od ponad 10 lat, jest jednym z właścicieli razem ze swoim mężem, Simonem. Zaproponowała nam współpracę, a mi podobało się jak prowadzi wytwórnię więc zgodziliśmy się. Jak dotąd, kolaboracja układa się świetnie, z naszej strony nie ma żadnych skarg. Praca z nimi to przyjemność.

Po raz trzeci z rzędu waszą płytę zdobi obraz Jowity Kamińskiej i po raz kolejny jest to fantastyczna praca. Dajecie jej całkowicie wolną rękę czy też dajecie jakieś wskazówki na temat koncepcji?

Mike Sabatini: To chyba najlepsza okładka, jaką kiedykolwiek mieliśmy. Właściwie to Bobby wymyśłił koncepcję i dał Jowicie rysunek, który był bardzo podobny do wersji finalnej. Dodała kilka detali, żeby wyglądał jeszcze lepiej. Świetnie się spisała!

Kiedy zaczeliście pisać materiał na "Giants of Canaan" i ile czasu zajęło wam jego skomponowanie?

 Mike Benetatos: Mike Sabatini zadzwonił do mnie w marcu 2012 i zapytał, czy chciałbym zacząć pracę nad nowym albumem. Oczywiście byłem bardzo podekscytowany i zainteresowany, tym bardziej, że “Steel Vengeance (Condemned)” i większość “Black Winds Calling” mieliśmy już napisane. Na szczęście nie dopadła nas blokada twórcza i pomysły przychodziły naturalnie, więc większość albumu napisaliśmy i nagraliśmy w ciągu 6 miesięcy... Zaskakująco szybko!

Głównym kompozytorem na płycie jest Mike Benetatos, który jest podpisany jako autor większości utworów. W kilku numerach swój udział miał też wasz najnowszy nabytek Jon Hanemann. Chyba dobrze wpasował się w wasze  szeregi?

 Mike Benetatos: Pomimo tego, że to ja stworzyłem większość materiału na “Giants Of Canaan” i “The Unknown”, nie określam się jako główny kompozytor. Jeżeli pomysły płyną, a piosenki są dobre i podobają się wszystkim w zespole używamy ich… To proste. Jon Hanemann pasuje do nas niesamowicie idealnie, jego podejście i wkład w proces tworzenia utworów był wielki. Oczywiście zawsze dobrze jest mieć zróżnicowane wpływy przy pisaniu piosenek, Jon wnosi ten element.
Jon Hanemann: Doszedłem do grupy podczas końcowego etapu tworzenia, więc wszystko co zrobiłem, to pomogłem posklejać niektóre części razem. Jedyna piosenka jaką napisałem, była pewnego rodzaju fuksem, ponieważ od lat nie pisałem w takim stylu. Mike B. bardzo mi pomógł znaleźć do niej głos. “Glenn of the Ghost” pochodzi z melodii, którą Mike B. napisał kiedy miał około 17 lat. Zdażyło się, że zagrał ją pewnego dnia podczas sesji próbnej i pomyślałem: “Co to było?”. Dwa dni później mieliśmy już piosenkę. Więc podejrzewam, że całkiem dobrze się wpasowałem. Chyba robiłem po prostu to, co akurat miałem przed sobą. Dodatkowo, z tymi chłopakami bardzo łatwo się pracuje. Bardzo profesjonalnie i spójnie. Łatwo było dopasować się do tak dobrej sytuacji!

Duet gitarowy Benetatos/Marinelli jest moim skromnym zdaniem jednym z najlepszych obecnie na scenie metalowej. Jak wam się razem gra? Dochodzi czasem do rozbieżności zdań w kwestiach muzycznych?

Mike Benetatos: Bardzo dziękuję za tak wyjątkowo miłe słowa. Znałem chłopaków z Attackera od początku włącznie z każdym, kto kiedyś był częścią zespołu. Była to więc bardzo komfortowa sytuacja, szczególnie dla Pata Marinelli, który jest najbardziej wyluzowanym facetem jakiego znam. Wierzcie lub nie, ale nigdy nie doszło między nami do konfliktu interesów czy jakichkolwiek nieporozumień, szczególnie muzycznych… To wiele mówi. Współne granie jest dla nas bardzo wygodne… braterskie, jak kto woli!!!
Jon Hanemann: Naprawdę nie widziałem żadnych sporów dotyczących podstawowego kierunku muzycznego. Kłótnie są bardziej “techniczne”, ale rozwiązują je bez większych problemów. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy dostają sporą ilość twórczego wpływu. Praktycznie wszyscy lubimy taki sam rodzaj muzyki, więc jest jeszcze prościej.

Jakby porównać styl gry obu gitarzystów to jakie są różnice w grze? Jaki muzyk był dla was największą inspiracją?

Jon Hanemann: Prawdopodobnie powiedziałbyś, że Pat jest bardziej wyluzowanym, melodyjnym gitarzystą prowadzącym, podczas gdy Mike B. jest jak szatkownica, ale te chłopaki naprawdę potrafią zaskoczyć.
Mike Benetatos: Dla mnie inspiracją jest Rik Emmet z Triumphu, Michael Denner i Hank Sherman z Mercyful Fate, byli dla mnie wielcy.
Pat Marinelli: Priest, Maiden i Accept byli tymi, którzy naprawdę na mnie działali.

Za teksty w zdecydowanej większości odpowiada Bobby Lucas. Tytułowy numer jak wiadomo dotyczy upadłych aniołów biorących sobie za żony śmiertelne kobiety, stworzycieli nefilimów. "Washed in blood" z kolei opowiada historię kuszenia Chrystusa. Widać tutaj lekką fascynację tematami biblijnymi. Jest to inspiracja dla Bobby'ego? Możecie pokrótce napisać czego dotyczą pozostałe teksty?

 Bobby Lucas: Przez 9 lat mojego życia chodziłem do szkoły katolickiej i właśnie tam nauczyłem się nie tylko śpiewać w kościele, ale nauczyłem się też o religii. Od wielu lat fascynował mnie temat całej tej “wojny w niebie” i upadłych aniołów. Kilka pierwszych filmów z serii 'The Prophecy' z Christopherem Walkenem są na to świetnymi przykładami. Ale te filmy nie mają nic wspólnego z nefilimami. Nefilimowie byli krzyżówką pomiędzy aniołów i ludzi. Czy pozaziemska rasa mogła się z nami rozmnażać? Właściwie znaleziono szkielety, które mogą wskazywać, że to prawda. Są to szkielety o średniej wysokości od 7,5 do 10 stóp z wielkimi, wydłużonymi czaszkami. Aż 18 znaleziono w Stanach Zjednoczonych, w Wisconsin. Szkielety po raz pierwszy pojawiły się w mediach w latach ’50. i w ponad 200 “wykopach” znaleziono te gigantyczne szczątki. Nawet struktura zębów jest inna, opierając się na większej niż normalnie ilości trzonowców. Biblia mówi nam: “W tym czasie na Ziemii istnieli giganci”. Myślę, że znaleźliśmy na to dowód w tych wykopach. Uwielbiam czytać książki Stephena Kinga, Deana Koontza, Clive’a Barkera, Shauna Hutsona i Jacka Ketchuma. Piszę również o postaciach i wydarzeniach historycznych. Na przykład “The Hammer” - niewielu ludzi wie kim był Karol “Młot” Martel. Martel był przywódcą Franków, który był militarnym geniuszem. Podporządkował sobie Bawarię i wygnał Saksończyków z Francji. Mój tekst oparty jest na historii jego największego zwycięstwa - Bitwie pod Tours, gdzie otrzymał swój przydomek “Młot”, przez sposób w jaki zmiażdżył swoich muzułmańskich wrogów. Gdyby Martel nie odniósł zwycięstwa pod Tours, cała Europa byłaby prawdopodobnie muzułmańska. Głównie w swoich tekstach czerpię z horrorów, fantasy, motywów historycznych i biblijnych. 

Gdzie i jak długo nagrywaliście płytę?

 Mike Sabatini: Nagraliśmy album w Katalomi Studios w Jersey City, w stanie New Jersey. Właściwie to nasze prywatne studio. Zaprojektowałem je wspólnie z naszym studyjnym partnerem, Patrickiem “Tapsem” Gudenem. Spędziliśmy około 2 i pół miesiąca na nagrywaniu i miksowaniu, od sierpnia 2012 do połowy listopada 2012.

Brzmienie jest potężne i klasycznie metalowe. Chyba jesteście z niego zadowoleni?

Mike Sabatini: Dzięki, jesteśmy szczęśliwi, że tak to wyszło. Wszyscy w zespole są całkowicie usatysfakcjonowani zarówno z brzmienia swoich instrumentów, jak i całości produkcji. Kiedy jesteś w trakcie pracy czasami trudno ją ocenić. Kiedy masz czas, żeby usiąść i posłuchać, wtedy wiesz jaką robotę wykonałeś.  

"Giants of Canaan" uważam za wasz najlepszy od czasu debiutu i najlepszy jak dotąd tegoroczny metalowy album. Jak można stworzyć takie dzieło(śmiech)?

 Mike Sabatini: Ostatnio bardzo często to słyszymy, dzięki temu czujemy się dumni z tego co udało nam się osiągnąć po tak długiej przerwie. Wszystko przyszło nam dosyć szybko i naturalnie. Myślę, że wszystko i wszyscy pracowali w synchronizacji i dlatego wyszło tak jak wyszło. Nie staraliśmy się bardziej niż kiedyś, po prostu zadziałała chemia w nowym line - upie!!!

Na tej płycie wszystkiego jest jakby więcej. Więcej mocy, szybkości, melodii, ale też więcej epickich, wolniejszych fragmentów. Zgadzacie się z taką opinią?

 Mike Sabatini: Zdecydowanie się z tym zgadzam. Ma w sobie po trochę wszystkiego co sprawia, że jest interesujący.
Jon Hanemann: Myślę, że starsze albumy Attacker są o wiele bardziej zróżnicowane niż ludziom się wydaje. Jest w nich wiele niuansów! Jeśli chodzi o “epickie” smaczki na “Canaan”, to prawdopodobnie ja ponoszę za nie winę, ponieważ podobały mi się one bardziej niż pozostałym chłopakom. W zasadzie groziłem, że zabiję wszystkich jeżeli nie nagramy “Glenn of the Ghost”! Zaciągnąłem Mike’a B. do mojego domu i piosenka po prostu się pojawiła po kilku godzinach. To co słychać na albumie jest prawie niezmienioną wersją tego co zrobiliśmy tamtego dnia bazując na wcześniejszym materiale Mike’a B. Szliśmy tam, gdzie prowadził nas utwór. Myślę, że właśnie w taki sposób większość kompozycji rozwija się muzycznie i tematycznie. Robiliśmy to, co czuliśmy, że musimy zrobić.
Bobby Lucas: Według mnie najlepiej jest dać ludziom album, który odzwierciedla emocje. Nie możesz przedstawić różnych aspektów uczuć po prostu dostarczając piosenki, które są w jednym tempie -  albo szybkie, albo wolne, z niczym pośrodku. Lubię piosenki z różnorodnymi zmianami i nastrojami. Wiele z moich ulubionych zespołów wszech czasów robiło to i nadal to robi: Black Sabbath, Judas Priest, Iron Maiden, Deep Purple, Rainbow i Fates Warning - wszystcy oni pokazują w swoich utworach dużo emocji. Podoba mi się tworzenie piosenek z mnóstwem atmosfery i energii. Na szczęście cała nasza piątka myśli podobnie i taka sytuacja zachodzi na wielu różnych poziomach.

Wydajecie się idealnie zgraną, perfekcyjną heavy metalową maszyną. Atmosfera w zespole chyba dopisuje?

 Jon Hanemann: Jesteśmy po prostu zwykłymi chłopakami, mamy pracę i taki tam, nie ma więc ego, co jest świetne. Wszyscy ciężko nad tym pracujemy, zarówno jako grupa jak i na własną rękę. Mamy naprawdę mocną etykę pracy. Myślę, że to kluczowy składnik. Każdy jest skupiony na tym, żeby dobrze grać i pisać, mamy więc w głowach ten sam cel.
Mike Sabatini: W tej chwili z pewnością jesteśmy. Zespół otacza obecnie wspaniała aura pozytywności!

Jakie są reakcje na nowy album? Podejrzewam same zachwyty (śmiech).

 Bobby Lucas: Jak na razie recenzje są bardzo zgodne  - i bardzo dobre! Nigdy nie podchodziłem do mojej muzyki jak “dobra, spróbuję napisać teraz świetny utwór…” - podążam za moim instynktem i emocjami. Mógłbym zaśpiewać tylko to, co sam kupuję. W pierwszej kolejnośći jestem fanem metalu, dlatego jeżeli to co robię brzmi dobrze dla mnie, to miejmy nadzieję, że spodoba się też innym metalowcom! Osobiście jestem bardzo dumny z tego albumu. To nie jest ważny album tylko dla Attackera jako zespołu, ale również dla mnie osobiście, ponieważ nie stworzyłem nic nowego od 2004 roku, czyli “Return Of The Snow Giant” z Overlorde. “Giants of Canaan” traktuję więc też jako mój “comeback” album. Przechodziłem ostatnio chwile próby związane z problemami zdrowotnymi, omal nie straciłem stopy. Tęskniłem za tworzeniem muzyki, bycie częścią zespołu, który zawsze szanowałem i lubiłem jest dla mnie ogromną szansą.

W tym roku zagraliście już m.in. na Metal Assault w Niemczech. Jakie są wasze przyszłe plany koncertowe szczególnie dotyczące Europy?
Bobby Lucas: Metal Assult był dla mnie szczególny, ponieważ urodziłem się w Wurzburgu. Mój ojciec tam stacjonował, a matka dołączyła do niego będąc w 6 miesiącu ciąży. Urodziła mnie w Wurzburgu, gdzie żyliśmy razem z cudowną niemiecką rodziną, u której wynajmowaliśmy przez 1,5 roku po moich urodzinach. Nadal mam zdjęcia, na których siedzę jako dziecko na kolanach u dżentelmena! Powrót do miejsca gdzie się urodziłem był wstrząsający - nigdy się nie spodziewałem zobaczyć Wurzburg jeszcze raz poza tym na starych fotografiach. Europa całościowo jest znacznie lepszym miejscem kiedy grasz w prawdziwym metalowym zespole. Niestety w Ameryce niewielu ludzi przychodzi na koncerty jakie dawaliśmy, powiedzmy, 25 lat temu. Szczególnie jeżeli chodzi o nasz rodzaj metalu. W USA funkcjonuje podziemie hardcorowych metalowców, ale większość współczesnych dzieciaków woli modniejsze style muzyczne. W Europie fani metalu wydają się bardziej pasjonować swoim metalem - i szanuję to! Nie mogę się już doczekać, aż wrócimy i zagramy w wielu miejscach, w których z Attackerem jeszcze nigdy nie byłem.
Mike Sabatini: Planujemy wrócić do Europy na dwa tygodnie w nadchodzącym sierpniu. Potwierdziliśmy już nasz występ na Rock Hard Italy Fest, Heavy Metal Night 6 również we Włoszech, w klubie The Little Devil w Tilburgu w Holandii i na belgijskim festiwalu The Ages Of Metal. Będzie jeszcze więcej dat do śledzenia.

W 2008 r. widziałem was na słynnym Keep it true, gdzie zagraliście w całości "Battle at Helm's Deep". Jak wspominacie to wydarzenie i całą atmosferę tego festiwalu?

 Mike Sabatini: To był wspaniały okres, ale również trochę dołujący ze względu na ówczesne problemy z Mitchellem. Myślę, że można powiedzieć, że ten koncert był dla nas słodko - gorzki. Podobały mi się wszystkie pozostałe zespoły, ponieważ to było coś w rodzaju “Best Of” z poprzednich festiwali KIT.

Z okazji Kit wydaliście też singiel "Condemned". Czy planujecie kiedyś dołączyć ten numer jako bonus np. do jakiegoś wydawnictwa?
Mike Sabatini: Ze względu na nasze napięte stosunki z Bobbym Mitchellem, prawdopodobnie nie. Pewnie oskarżyłby nas o próbę zarobienia na jego nazwisku ponieważ wymyślił tekst i tytuł “Condemned”. Właśnie dlatego teraz nazywa się “Steel Vengeance”.

Jak porównalibyście sceny europejską i amerykańską i waszą pozycję na nich?
Mike Sabatini: Niestety to jak dzień do nocy. Dla europejskich fanów to bardziej jak styl życia, podczas gdy w Ameryce to bardziej jak hobby. Tak naprawdę Amerykanie nie nie wspierają muzyki tak jak tego potrzebujemy. Nie chcą podróżować daleko, żeby zobaczyć koncert. Musi się odbywać w ich najbliższym sąsiedzctwie, bo inaczej nigdzie nie pójdą. Jednak sprawy wyglądają coraz lepiej także tutaj. Zauważyłem, że ostatnio w niektórych koncertach uczestniczy coraz więcej osób. Jest nadzieja!!!

Tak legendarny zepół jak Attacker musiał chyba zainspirować całe grono wykonawców. Znacie jakieś obecnie "duże" zespoły przyznające się do bycia pod waszym wpływem?

 Mike Sabatini: Trudne pytanie. Nigdy nie słyszałem, żeby jakiś większy zespół o nas wspomniał. Jestem pewny, że gdzieś są zespoły, na które mieliśmy wpływ, ale żaden z tych, które widziałem nie wspomniał o tym publicznie. Ale nie żebym też jakoś specjalnie szukał!

Jakie są wasze najbliższe plany? Może jakiś album live lub DVD?

Mike Sabatini: Planujemy zagrać tak dużo koncertów, na ile pozwoli nam nasz harmonogram. Gadaliśmy o zebraniu materiału z Metal Assault Festival i wydaniu go, ale to wszystko zależy od jakości i jak dobry będzie nasz występ.

Jest szansa, że na nową płytę poczekamy krócej niż 7 lat (śmiech)?

 Mike Sabatini: Zdecydowanie tak! Chłopaki już piszą nowy materiał więc będziemy mieli nowe piosenki, nad którymi będziemy mogli popracować kiedy przyjdzie pora.
Jon Hanemann: Uderzy w was dużo wcześniej! Nawet jeszcze nie zaczęliśmy! Czuję, jakbyśmy mieli dwa kolejne albumy, które po prostu czekają gdzieś w głębi naszych umysłów - szczególnie teraz, kiedy nowi członkowie czują się bardziej komfortowo.

To już wszystko z mojej strony. Serdeczne dzięki za wywiad. Mam nadzieję, że z taką płytą jak "Giants of Canaan" uda wam się zrobić kolejny krok do przodu i zaistnieć bardziej na światowych scenach. Na koniec poproszę o kilka słów dla fanów w Polsce.

Mike Sabatini: Do wszystkich fanów Metalu i zespołu Attecker w Polsce, możliwe, że zobaczycie nas w przyszłym roku na żywo, na scenie blisko was!!! Dziękujemy za wasze wsparcie!!!

Attacker - Giants of canaan (2013)






To już prawie 7 lat minęło od ukazania się ostatniego albumu Atackera "The Unknown". Nie będę się teraz rozpisywał nad powodami tak długiej przerwy, zainteresowanych odsyłam do wywiadu z zespołem. W ubiegłym roku w grupie pojawiło się dwóch nowych muzyków, basista Jon Hanemann i wokalista Bobby "Leather lungs" Lucas i to właśnie z nimi w składzie Attacker zabrał się do prac nad nowym krążkiem. Tak długi okres oczekiwania spowodował, że oczekiwałem naprawdę konkretnego uderzenia, ale to co usłyszałem sponiewierało mnie całkowicie. "Giants of Canaan" morduje! Od pierwszego do ostatniego dźwięku jesteśmy atakowani agresywnymi, ale melodyjnymi i co najważniejsze ZNAKOMITYMI riffami wygrywanymi przez duet Benetatos/Marinelli. To co wyprawiają Ci goście to absolutne mistrzostwo świata. Jest to obecnie jeden z najlepszych duetów gitarowych na scenie Heavy/Power. Nowi muzycy wpasowali się idealnie, ale jednak kilka osobnych słów należy się wokaliście. Nie jest łatwo zastąpić taki głos jaki miała Bobby Mitchel, jednak Lucasowi udało się to fantastycznie. Jego wokalizy są przepotężne, momentami miałem ciary na całym ciele jak np. podczas spokojnego fragmentu w utworze tytułowym. Attacker na "Giants of Canaan" sprawia wrażenie monolitu i zdaje się silniejszy niż kiedykolwiek. Nie będę wymieniał najlepszych numerów, bo musiałbym wypisać wszystkie tytuły. Nie ma na tej płycie ani jednego słabszego mjomentu. US Power Metal w najlepszej postaci. Całości dopełnia genialna okładka autorstwa Jowity Kamińskiej idealnie oddająca tytuł płyty. Czyżby krążek idealny? Na pewno ciężko wyobrazić sobie coś jeszcze lepszego stworzonego w tym gatunku. Jest niesamowita moc, energia, agresja, są fantastyczne melodie i refreny. Attacker powrócił i nagrał najlepszy album od czasów legendarnego debiutu "Battle at Helms Deep". Jeśli nie podoba ci się "Giants of Canaan" toś kutas nie metalowiec.

6/6

Saratan - Święta ścieżka ludożercy


Krakowski Saratan wraz z wydaniem trzeciej płyty otworzył nowy rozdział swojej egzystencji.  „Martya Xwar” zawiera muzykę niełatwą, ale niezmiernie ciekawą i zasługujące na zainteresowanie i uznanie, a kontrakt z Massacre rec. daje zespołowi możliwość zaistnienia również na europejskim rynku, czego im serdecznie życzę. Na pytania odpowiadali Jarek Niemiec (wokal/bas) oraz Robert Zembrzycki (gitara (live)). Zapraszam do lektury!

Witam! Na początek gratuluję świetnego albumu. Jakie są wasze odczucia na jego temat w kilka miesięcy po premierze? Jesteście w pełni z niego zadowoleni?
Jarosław Niemiec: Cześć! Dziękujemy za miłe słowa. Jesteśmy zadowoleni z naszej trzeciej płyty, co oczywiście nie oznacza, że dzisiaj czegoś byśmy nie zmienili, czy poprawili. Album został wydany pod koniec listopada 2012, tak więc jest to jeszcze stosunkowo świeża płyta, natomiast już teraz wiemy, że był to dla nas spory krok naprzód.

Jakie są reakcje fanów i dziennikarzy na "Martya Xwar"?
Robert Zembrzycki: Reakcje są różne, bo tyle opinii ilu dziennikarzy, ale w znacznej większości są one bardzo pozytywne. Reakcje fanów które do nas docierają czy to na facebooku czy na koncertach, także są bardzo pozytywne. Mamy fanów, którzy po jednym koncercie nabywają całą naszą dyskografię!
Jarosław Niemiec: Nasza wytwórnia porozsyłała nasz album gdzie się da, tak więc ilość recenzji jest naprawdę duża. Cieszy mnie to, że zdecydowana większość recenzji jest bardzo pozytywna, jednak do takich ocen nie przykładamy jakiejś większej wagi. Ważniejszy jest dla nas odbiór zespołu na koncertach.

Jak przebiegał proces twórczy? Ile czasu zajęło wam napisanie muzyki na płytę?
Jarosław Niemiec: Utwory powstawały około rok. Do tego podczas samej sesji nagraniowej wprowadziliśmy sporo zmian. Sam proces jest raczej nieciekawy – siedzę w domu, gram na różnych instrumentach, zapisuję w programach muzycznych i na końcu prezentuję reszcie zespołu.

Gdzie nagrywaliście "Martya Xwar" i kto jest odpowiedzialny za brzmienie?
Jarosław Niemiec: Nagrania trwały długo, ale było to działanie celowe. Mogliśmy dopracowywać materiał, zmieniać go, tak żeby wszystko było przemyślane. Ślady nagraliśmy w JR Studio w Skarżysku-Kamiennej. Tam pracowaliśmy z Jackiem Gruszką przez blisko cztery miesiące. Oczywiście nie była to ciągła sesja – zazwyczaj wyglądało to tak, że nagrywaliśmy jakiś instrument przez kilka dni, a potem robiliśmy parę dni przerwy. Żeńskie wokale nagraliśmy w krakowskim studiu Nieustraszeni Łowcy Dźwięków, a fortepian w Studio Centrum. Sample i klawisze nagrałem u siebie w domu. Następnie przekazaliśmy materiał V.Santurze z niemieckiego Woodshed Studio, by go zmiksował i zmasterował.

Nie da się ukryć, że nie jest to łatwa muzyka. Ja potrzebowałem kilku przesłuchań, żeby się w nią wgryźć, ale jak już się udało to byłem kupiony. Zgadzacie się z taką opinią?
Jarosław Niemiec: Tak jest. Muzyka jest bardziej złożona, aranżacje są bardziej skomplikowane, tak więc może ona nie „wejść” od pierwszego przesłuchania. Jednak jestem przekonany, że szybko się nie będzie nudzić, bo jest w sporym stopniu oryginalna i złożona.
Robert Zembrzycki: Zgadzam się. Ja sam, jak słuchałem tego materiału kiedy uczyłem się go grać, miałem numery które “wchodziły” od razu, ale też numery które wkręciły mi się dopiero po miesiącu. Natomiast im dłużej słucham tej płyty i gram te numery, tym więcej dostrzegam w niej naprawdę fantastycznych motywów. Są momenty kiedy przechodzą mnie ciarki, a to najważniejsze.

Jakich nietypowych instrumentów użyliście podczas nagrywania płyty i kto na nich grał? Idealnie pasują do klimatu albumu.
Jarosław Niemiec: Na fortepianie zagrała Marina Novikova, a na instrumentach etnicznych ja i nasz perkusista. Ja zagrałem na tarze, a Michał na etnicznych instrumentach perkusyjnych, między innymi na tych we wstępie do „Ba’al Zevuv”. Resztę instrumentów nagrałem sam w różnych programach muzycznych u siebie w domu.

Czemu, do cholery, ta płyta jest tak krótka (śmiech)? Człowiek dopiero co się mocno wkręci, a tu nagle koniec.
Jarosław Niemiec: Robiąc krótkie płyty unikam możliwości zrobienia czegoś słabszego. Skomponowałem osiem utworów i na więcej nie miałem pomysłów, albo mi się nie podobały. Na płycie znalazło się tylko to z czego byłem naprawdę zadowolony!

„Martya Xwar” to dość tajemniczy tytuł. W jakim jest języku i co oznacza?
Robert Zembrzycki: „Martya Xwar” to w średnioperskim ludożerca, od tej nazwy powstało słowo Mantikora.
Jarosław Niemiec: Tytuł jest tajemniczy i pasuje do muzyki. Podkreśla między innymi to, że warstwa muzyczna albumu jest dużo bardziej etniczna.

Powiedzcie parę słów na temat tekstów. Kto jest za nie odpowiedzialne i o czym traktują?
Jarosław Niemiec: Za teksty, podobnie jak za muzykę, odpowiedzialny jestem ja. Tym razem nie koncentrowałem się na tekstach antypolitycznych i antyreligijnych, lecz wprowadziłem więcej klimatu. Teksty do „Mastema”, czy „Sacred path of Martya Xwar” są mroczne i nawiązują do okultyzmu. „Verminous Disease” jest tekstem, który spokojnie mógłby znaleźć się na naszej poprzedniej płycie. Najbardziej wyjątkowy jest tekst do „Silent Sound of Mourning”, który traktuje o naszej potrzebie życia w żałobie i smutku. Tekst jest mocno związany z warstwą muzyczną, a inspiracją były ciągle ogłaszane żałoby narodowe w naszym kraju. Odnosiłem wtedy wrażenie, że warstwa rządząca traktuje żałobę narodową jako narzędzie autopromocyjne, nakierowane na PR, a nie na potrzeby ludzi.

Trzeci album, czyli tak jak "Martya Xwar" powszechnie jest traktowany jako przełomowy. Do tego nowa i renomowana wytwórnia czyli Massacre Records. Liczycie, że to naprawdę będzie dla was duży przełom?
Robert Zembrzycki: Bardzo byśmy sobie tego życzyli, cały czas na to pracujemy. Czas pokaże czy się uda, ale jesteśmy raczej dobrej myśli.
Jarosław Niemiec: Na tak zwany „przełom” składa się bardzo wiele czynników. Już teraz są pierwsze tego  symptomy, czyli zainteresowanie zespołem, wywiady i recenzje w najważniejszych europejskich magazynach, kontrakt z agencją koncertową i tak dalej. Jednak jesteśmy dopiero na początku promocji albumu i wydaje mi się, że dopiero za około rok będę w stanie powiedzieć coś więcej na ten temat. Teraz najważniejszą sprawą dla nas jest zrobienie drugiego klipu i zaprezentowanie się na wielu koncertach. Nie ukrywam, że bez koncertów zagranicznych, promocja płyty będzie niekompletna. 

Jak doszło do podpisania kontraktu z Massacre Records?
Jarosław Niemiec: Dość standardowo. Po nagraniu płyty i stworzeniu grafik, zrobiliśmy promopacki, które rozesłałem do najważniejszych wytwórni. Bardzo szybko dostałem odpowiedź od Massacre i wtedy zaczęła się rozmowa. Po około miesiącu zdecydowaliśmy się na podpisanie kontraktu. Było to gdzieś w kwietniu, natomiast z e względu na mnogość zespołów w wytwórni, wolny czas na wydanie płyty był dopiero w listopadzie 2012.

Jest to bardzo duża wytwórnia posiadająca w swoich szeregach wiele nazw światowego formatu. Nie boicie się, że będziecie traktowani trochę po macoszemu i bardziej jako dodatek do tych wielkich?
Jarosław Niemiec: Nie, w ogóle mi to nie przeszkadza. Massacre ma dobrą dystrybucje, w Polsce płyty sprzedaje Mystic, a dzięki temu że jest to duża firma płyta dociera w bardzo wiele miejsc. To są plusy większych wytwórni. Wiadomo, że jak byliśmy w My Kingom Music kontakt był bardziej koleżeński, ale możliwości Massacre wielokrotnie przewyższają te naszej poprzedniej wytwórni.

Jak do tej pory wygląda współpraca z nimi? Jak kwestia promocji?
Robert Zembrzycki: Dzięki Massacre Records mamy zapewnioną dystrybucję albumu w sklepach w Polsce i w Europie, kilka dużych wywiadów w znaczących zagranicznych pismach, takich jak np. niemieckie Legacy.
Jarosław Niemiec: Działają sprawnie – dostajemy dużo wywiadów i zestawienia z recenzjami. Widać, że promują swoje zespoły należycie!

Jak wyglądają wasze plany koncertowe? Jakieś koncerty poza granicami? Może jakaś trasa?
Jarosław Niemiec: Nie mogę podać konkretów, ale pracujemy nad tym żebyśmy promowali nową płytę w jak największej ilości miejsc, nie tylko w Polsce. Intensywnie będziemy koncertować na pewno na jesieni 2013 roku. Ponadto planujemy też zagraniczne wyjazdy.

Jak radzicie sobie z na żywo z dodatkowymi instrumentami? Gracie bez nic czy może są puszczane sample?
Robert Zembrzycki: Gramy z samplerem, więc wszystkie orientalne smaczki które są na albumie, są też na żywo. I naprawdę brzmią potężnie! Zapraszamy serdecznie wszystkich na nasze koncerty, przekonajcie się sami!
Jarosław Niemiec: Jest to jedyna możliwa opcja. Gra bez tych ścieżek byłaby słaba, a utwory brzmiałyby ubogo. Na grę z wszystkimi prawdziwymi instrumentami nas nie stać. Wiele zespołów używa samperów, my zagraliśmy z nim już 12 koncertów i uważam, że dla nas jest to optymalne rozwiązanie.

Oficjalnie Saratan to trio. Jacyś dodatkowi muzycy wspierają was podczas koncertów?
Robert Zembrzycki: Ja wspieram! (śmiech)
Jarosław Niemiec: Tak, Saratan to trio, bo ostatnia płytę nagrywaliśmy w takim składzie. Od jakiegoś czasu gra z nami Robert i traktujemy go w zasadzie jako formalnego członka zespołu. 

Nie myśleliście o tym, by wziąć na stałe do składu drugiego gitarzystę?
Jarosław Niemiec: Tak myślimy i w zasadzie już go mamy. Robert jest u nas na „okresie próbnym” ale wszystko idzie w dobrym kierunku i wkrótce dołączy do nas „na stałe”. To jest naturalny proces, zgrywamy się, wszystko się dobrze układa.

Z jakim zespołem z waszej stajni widzielibyście siebie na trasie?
Jarosław Niemiec: Wolę raczej odpowiedzieć na pytanie z kim z naszej agencji koncertowej zagrałbym trasę. A tam świetnych kapel jest wiele: Rage, Primordial, Hatesphere, Grave, Engel, Finntroll i Dark Funeral… Chętnie zagrałbym z każdym wymienionym wcześniej zespołem.  

Nagraliście ciekawy i profesjonalny klip do utworu "Ba'al Zevuv". Może kilka słów na jego temat?
Jarosław Niemiec: Praca nad zdjęciami trwała jeden dzień, natomiast praca nad renderowaniem grafik i obróbką – około dwa miesiące. Klip wyszedł dobrze, jesteśmy zadowoleni z efektów i już planujemy kolejny!
Robert Zembrzycki: Ja jedynie robiłem zdjęcia dokumentujące powstawanie klipu, gdyż wtedy nie byłem jeszcze członkiem zespołu, mogę więc tylko powiedzieć, że atmosfera na planie była niezwykle sympatyczna, a ekipa z Red Pig Productions jak zawsze wykazała się dużym profesjonalizmem.

Czemu akurat wybraliście ten numer? Jest bardzo dobry, ale jednak nie zabija od pierwszego przesłuchania tak jak  choćby "The Sacred Path of Martya Xwar" czy "God that Disappears".
Jarosław Niemiec: Następny teledysk będzie do właśnie takiego – szybkiego - kawałka, ale o tym w niedalekiej przyszłości. Wybraliśmy „Ba’al. Zevuv” bo w naszym odczuciu jest to kawałek najbardziej charakterystyczny. Co więcej na koncertach najlepsze przyjęcia ma właśnie on, co pokazuje że nasza decyzja była słuszna.

Przeszliście dosyć dużą rewolucję. Od thrash metalu do czegoś niewątpliwie na wskroś metalowego, ale trudnego do sklasyfikowania. Jak Wy byście scharakteryzowali swoją muzykę?
Robert Zembrzycki: Nie jestem fanem szufladkowania muzyki, ale gdybym miał ułatwić komuś wyobrażenie sobie tego co gramy, to powiedziałbym że jest to death/thrash z wpływami orientalnymi.
Jarosław Niemiec: Granie muzyki międzygatunkowej moim zdaniem jest dużym plusem. Jeśli  musiałbym określić nasz styl, odpowiedziałbym tak samo jak Robert. Nie zmienia to jednak faktu, że w gruncie rzeczy takie klasyfikacje niewiele mówią o samej muzyce. 

W jakim kierunku pójdzie w przyszłości Saratan. Będziecie bardziej brutalizować muzykę, może więcej eksperymentować?
Jarosław Niemiec: Jest zbyt wcześnie żeby definiować to co przyniesie nowy album. Na pewno nowej produkcji będzie bliżej do „Martya Xwar” niż do poprzednich dwóch płyt Saratan. Bardzo lubię te orientalne akcenty na naszej nowej płycie, więc wydaje mi się, że można się spodziewać rozwinięcia przede wszystkim na tej płaszczyźnie. 

Co was inspiruje do tworzenia takiej bądź co bądź oryginalnej muzyki?
Jarosław Niemiec: Rzadko inspiruje mnie muzyka. Jeżeli już coś bezpośrednio wpływa na proces tworzenia to wydaje mi się że bardziej filmy, książki i sztuka. Tak było na przykład z utworem „Asmodea” – inspiracją był jeden obraz Francisco Goya z serii „pinturas negras”. Jeśli miałbym wskazać zespoły, których najczęściej słucham i w jakimś stopniu się nimi inspiruje, byłyby to Celtic Frost, Triptikon, Anaal Nathrakh, cała masa muzyki filmowej i nie-metalowej. Oczywiście słucham dalej również thrashu, ale bardziej w wykonaniu "live", niż z płyt. Bardzo się cieszę, że w marcu kolejny raz zobaczę Testament.

To wszystkie pytania z mojej strony. Życzę powodzenia i jeszcze lepszych płyt niż "Martya Xwar".
Jarosław Niemiec: Dziękuję! Zachęcam wszystkich do zapoznania się z „Martya Xwar”, teledyskiem do „Ba’al. Zevuv”, oraz do przychodzenia na nasze koncerty!
Robert Zembrzycki: Dzięki!

Saratan - Martya Xwar (2012)


Mój pierwszy kontakt z tym materiałem nie był zbyt udany. Muzyka nie bardzo mi podeszła, uważałem ją za zbyt przekombinowaną, a samo jej słuchanie było dla mnie męczące. Po dłuższej przerwie postanowiłem dać Saratnowi kolejną szansę. Kilkanaście przesłuchań z rzędu sprawiło, że zostałem zauroczony. To nie jest muzyka łatwa, której się słucha podczas sprzątania, golenia czy innych zwykłych czynności. Tutaj potrzeba całkowitego skupienia się na tych dźwiękach i wczucia się w klimat. To już nie jest Thrash albo Death Metal, to jest Saratan. Grupa doskonale łączy brutalność z bliskowschodnim klimatem, a każdy utwór z osobna posiada swoją własną tożsamość. Jednak pomimo tego, że cały materiał jest wyrównany i nie ma słabych punktów to jednak druga część płyty całkowicie mnie nokautuje. Trzy zabójcze ciosy w postaci ponurego, wolnego, bardzo doom'owego okraszonego bardzo klimatycznym pianinem "Silent sound of Mourning" oraz dwóch szybkich killerów z rozpieprzającymi, wkręcającymi się w mózg riffami czyli "The Sacred Path of Martya Xwar" oraz "The God That Dissapear". W wersji live to musi być istne morderstwo. Na całej płycie słychać też różne instrumenty etniczne wprowadzające tajemniczy nastrój i bliskowschodni klimat. Płyta jest krótka, bo trwa zaledwie 37 minut, tak więc nie ma możliwości, żeby się znudzić. "Martya Xwar" jest jednym z ciekawszych albumów nagranych w Polsce jakie ostatnio słyszałem i najlepszym jaki nagrał Saratan. Zespół odnalazł już chyba swoją ścieżkę i jeśli będzie rozwijać się w tym tempie to aż strach pomyśleć co stworzy w przyszłości. Jeśli dacie tej płycie szansę nie zrażając się po pierwszy przesłuchu, to jest szansa, że długo się od niej nie uwolnicie. Ta muzyka uzależnia!
5/6

Open Fire - Lwy Ognia (2013)


Nareszcie jest! Po ponad 25 latach od nagrania dzięki reaktywowanemu klubowi płytowemu "razem" ukazał się oficjalnie debiut legendarnego Open Fire. Jak stwierdza wokalista Mariusz Sobiela, to chyba jakiś rekord. Ja również nie przypominam sobie teraz podobnego przypadku. Zresztą nie ma co rozstrząsać tego tematu. Radujmy się i cieszmy nasze uszy jednym z najlepszych metalowych albumów stworzonych w Prl-u. Podejrzewam, że większość zainteresowanych zna ten materiał czy to z empetrójek czy też z kasetowego bootlegu krążącego wśród fanów. Dopiero co wydana płyta cd zawiera dokładnie ten sam materiał nagrany podczas sesji w 1987 r. bez żadnych poprawek czy też bonusów. Ten album wygląda i brzmi tak jak miał wyglądać i brzmieć 25 lat temu. Sama muzyka to oczywiście wielka klasa. Oczywiście brzmienie pozostawia wiele do życzenia i u wielu młodych fanów słuchających nowocześniejszych odmian metalu może wzbudzać uśmiech, ale to nie jest raczej płyta skierowana do nich. Starzy maniacy i wszelcy zwolennicy oldskulu pewnie już zaopatrzyli się w tą płytę i słuchają jej z łezką wzruszenia. Heavy/Speed Metal wzorowany mocno na wczesnym Helloween (Walls of Jerycho) czy Running Wild porywa tak samo jak kiedyś. Takie numery jak "Open Fire", "Twardy jak Skała", "Ogień i Stal" czy "Lwy Ognia" to kwintesencja tej grupy i jedne z najlepszych utworów wykutych z polskiej stali. Dla starych fanów ten album to taki wehikuł czasu zabierający ich spowrotem do lat młodości. Dla młodych natomiast może być lekcją pokory, dzięki której zobaczą, że w tak podłych czasach, gdy był problem z miejscami do grania, sprzętem, koncertami itd., mimo tych wszystkich przeciwności tworzono w naszym kraju doskonały Heavy Metal w niczym nieustepujący "gwiazdom" z zachodu. Ten album to kult i obowiązek!
5,5/6

Scream Maker - We Are Not the Same (2012)






Opisywany tutaj materiał to debiutancka ep warszawskiej grupy Scream Maker. Nazwa do tej pory nie była mi znana, więc dość sceptycznie podszedłem do pierwszego odsłuchu. No i tutaj spotkało mnie ogromne i bardzo pozytywne zaskoczenie. Muzyka to klasyczny Heavy Metal z lekkim Hard Rockowym zacięciem, zagrany niezwykle żywiołowo i z niesamowitą lekkością i luzem. Słychać tutaj oczywiście takie tuzy jak Judas Priest, Saxon czy Scorpions, ale bez ślepego naśladownictwa. Wszystko jest na swoim miejscu, muzycy pokazują naprawdę duże umiejętności, do tego świetny wokalista potrafiący zaśpiewać w różnych rejestrach. Ta płytka zajebiście sprawdza się na imprezach, nawet na kacu nie męczy hehe. Scream Maker dorobił się już hitu w postaci "Wanna be a Star", do którego nakręcili też bardzo udany klip, który na pewno spodoba się męskiej części widzów. Tak naprawdę nie ma tutaj żadnego słabego numeru, niespełna 38 minut muzyki przelatuje błyskawicznie rozbudzając apetyt na więcej. Scream Maker podobno tworzy właśnie materiał na debiutancki album. Jeśli uda im się przebić tą ep to może być o nich naprawdę głośno.
5/6

sobota, 9 marca 2013

Hatriot - Heroes of Origin (2013)

To był na pewno jeden z najbardziej oczekiwanych debiutów w ostatnim czasie. Nowy zespół popularnego Zetro Souzy, do tego z jego dwoma synami odpowiadającymi za sekcję rytmiczną musiał wzbudzać ogromne zainteresowanie. Czy spełnił pokładane w nim nadzieje? Moje na pewno. Heroes of Origin” wydany przez Massacre rec. To potężna i bardzo konkretna dawka oldskulowego Thrash Metalu obleczonego w dzisiejsze brzmienie. O jakiejś wybitnej oryginalności nie mogło być tutaj mowy. Słychać zarówno Exodus („Weapon of Class Destruction”) jak i Testament („The Violent Times of My Dark Passenger”), a więc poprzednie zespoły Souzy, no i oczywiście Slayer. Nasz główny bohater jest tutaj w doskonałej formie i nikt chyba nie będzie mógł się za bardzo przyczepić do jego wokali. Brzmi jak za swoich najlepszych lat (zresztą czy kiedykolwiek było inaczej?). Jego potomkowie również odwalili kawał dobrej roboty jednak prawdziwą siłą uderzeniową tej płyty jest duet gitarzystów Kosta V./Miguel Esparza. Ich riffy wyrywają z butów, a to wszystko jeszcze doprawiają zajebistymi solówkami. Ich gra zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Na płycie pojawili się również goście w postaci Chuck’a Billy’ego (Testament) i Phil’a Demmel’a (Vio-lence, Machine Head). „Heroes of Origin” oceniam jako naprawdę wystrzałowy debiut i ze względu na ich wiek (Oczywiście poza Zetro), aż strach pomyśleć co „hatrioci” stworzą na następnych wydawnictwach. Coś czuję, że ta płytka może ostro na mieszać w thrash’owym światku. Hatriot niszczy!

5,2/6

Open Fire


Heavy Metal is the best, Heavy Metal fuck the rest!

Czy jest drugi taki zespół, który po nagraniu albumu musiał czekać aż 25 lat na jego wydanie? Właśnie po takim czasie ukazał się na rynku nakładem zmartwychwstałego klubu płytowego „Razem” cd „Lwy Ognia” polskiej heavy metalowej legendy Open Fire. Teraz każdy maniak może zakrzyknąć: wreszcie! O odczuciach związanych wydaniem płyty, ciężkim życiu muzyków w latach ’80, korelacjach z innymi zespołami i niesympatycznych portierach hotelowych opowie wam wokalista Mariusz Sobiela.


HMP: Witam serdecznie. Wreszcie po 25 latach ukazał się wasz album "Lwy Ognia". Poproszę kilka słów na temat tego wydawnictwa?
Mariusz Sobiela: Powinienem zajrzeć do Księgiu Guinessa , nie wiem czy ktoś czekał aż tyle na wydanie płyty... No cóż, dzisiaj ta płyta ma jedynie wartość sentymentalną i kolekcjonerską. Choć miło usłyszeć czasami, że to się jeszcze komuś podoba… Ktoś kto pamięta te czasy od kuchni wie, że nagranie wówczas płyty to było jak wyprawa na Mount Everest. Dzisiaj to bułka z masłem, jak to się mawia…

Materiał został poddany remasteringowi, czy jest to dokładnie ta sama wersja nagrana 25 lat temu?
Właśnie - mimo pokus i podpowiedzi zdecydowaliśmy się zostawić taka wersję jak 25 lat temu – bez retuszu, bez upiększeń, bez wzmacniania poszczególnych dźwięków. Powiedzmy sobie szczerze – to powrót do przeszłości, dość sentymentalny i muzyka i okładka odzwierciedla nas takimi jak 25 lat temu. Nigdy nie byliśmy pozerami, więc i teraz nie będziemy dokonywać sztuczek. Brzmi to trochę staroświecko ale naturalnie.

Pamiętasz jeszcze tamtą sesję nagraniową? Jakieś ciekawe historie?
Tak , historii było kilka dość ciekawych. Jedna to taka, że musieliśmy zostać dłużej, a nocleg w Polonii się skończył. Wówczas chodziliśmy od hotelu do hotelu pytać o wolne pokoje. Każdy portier wówczas spoglądał na nas - widok mało przyjemny w eleganckim hotelu - a potem zawieszał wzrok na jednym z kolesi – nie powiem którym – i zdecydowanie wypowiadał "Brak miejsc". Byliśmy po kilku wizytach w różnych hotelach i sytuacja się powtarzała. Postanowiliśmy więc dociec co jest powodem odmowy i zobaczyliśmy, że ów koleś z naszej ferajny ma zaschniętego wielkiego gila pod brodą, którego z zimna wypuścił z nosa, a który błyskawicznie poddał się prawom fizyki i po prostu zamarzł… Innym razem ja i Ziutek musieliśmy zostać żeby coś dograć. Nie było miejsc w żadnym z hoteli, więc kupiliśmy bilet do Łodzi i przejechaliśmy się nocą PKP w tę i z powrotem tylko po to aby w umiarkowanym cieple się wyspać… Tak, tak , takie czasy kochana młodzieży…

Czemu nie udało się wydać tego materiału w latach 80-tych? Ja mam tylko wersję kasetową, którą chyba rozprowadzaliście własnym sumptem?
A to już pytanie nie do mnie. Nie wiem, po prostu nie wiem. Chyba dlatego, że Klub Płytowy Razem się rozsypał. I to chyba tyle.

Okładka jest dość oszczędna, bo przedstawia tylko zdjęcie zespołu. Zdecydowanie bardziej mi się podobała okładka zdobiąca wersję kasetową. Czemu płyty nie zdobi jakiś ciekawy typowo metalowy obrazek?
Tamta wersja została przez jakiegoś naszego fana zrobiona i poszła w Polskę. Sam byłem zdziwiony jak zobaczyłem takie wydanie. Jednak każdy wie, że to zerżnięcie z płyty Alabama Thunderpussy. Widziałem też kilka innych wersji okładkowych i szacun ogromny dla pomysłów. Jednak cokolwiek byśmy dali na okładkę po takim czasie byłoby trochę nienaturalne. Jak powiedziałem już wcześniej – to powrót do tamtych lat, a nie tworzenie nowego projektu…

Masz kontakt z pozostałymi muzykami nagrywającymi "Lwy Ognia"? Co u nich słychać? Jak odbierają to wydawnictwo?
Niestety, poza Ziutkiem nie mam kontaktu z nikim. Nikt nie wie co się dzieje z Jasiem (gitara), Ula (bas) też gdzieś zniknął z pola rażenia, Maciek Różycki mieszka we Wrocławiu i mam go zamiar nawiedzić ale wciąż coś staje na przeszkodzie…

Jak po 25 latach odbierasz dzisiaj ten materiał? Słuchasz go czasem? Jakie są Twoje ulubione utwory?
Kilka kawałków jak na owe czasy było naprawdę ekstra. O tym świadczy choćby fakt, że Metal Inquisitor nie tylko nagrał "Twardego" ale chłopaki zza Odry zaśpiewali go po naszemu... Znasz taki drugi przypadek? Czy go słucham? Głównie jak trochę więcej wleci mi w gardło przy jakiejś okazji to wtedy sentymenty się odzywają. Ulubione kawałki: 1- "Twardy", 2 - "Lwy", 3 - "Open Fire" i reszta…

Macie w swoim dorobku jeszcze trochę numerów z dem, czytałem również o jakichś utworach w języku angielskim nagranych pod koniec '89 roku. Nie myślałeś o dodaniu ich jako bonus do "Lwów Ognia"? Może masz w planach wykorzystanie niepublikowanych kawałków?
Nie, to nie byłyby "Lwy Ognia". Ta płyta to właśnie te utwory. Dodawanie innych wersji lub kawałków to już zmieniłoby całkiem obraz tej płyty. Może jeszcze coś wydamy, jak "Lwy" spotkają się z ciepłym przyjęciem to będzie to dla mnie bynajmniej jakiś sygnał…

Podejrzewam, że tytuł utworu "Metal top 20" dotyczył słynnej listy prezentowanej przez Krzysztofa "Krisa" Brankowskiego w "Muzyce młodych" w programie II polskiego radia. Kto jest autorem kultowego już dzisiaj tekstu "Heavy Metal is the best, Heavy Metal fuck the rest" (śmiech)?
Jak to kto? "Jam to, nie chwaląc się uczynił", parafrazując Zagłobę.  Dodam że to żaden znany gitarzysta metalowy...

Porozmawiajmy trochę o początkach zespołu. Zanim do niego dołączyłeś grał on pod nazwą Biały Kruk. Jaką muzykę wtedy tworzył?
Takie Deep Purple w lokalnym wydaniu. Ja dołożyłem Black Sabbath i coś zaczęło trochę brzmieć inaczej…

Po Twoim dojściu do zespołu w 1985 roku zmieniliście nazwę na zdecydowanie bardziej metalową i po prostu lepszą czyli oczywiście Open Fire. Czy to Ty stałeś za tą zmianą?
Nie, głównym wtedy motorniczym naszego tramwaju był Maciek Różycki. Ponoć spodobały mu się komendy wydawane na jakimś pirackim statku w filmie, który oglądał już na niemałym kacu… Kac minął a nazwa została.

Wspomniany wyżej pan Brankowski w pewnym momencie został waszym managerem. Jak wspominasz współpracę z nim?
A czy będzie to czytał? A tak, no jeśli tak to wspaniale wspominam. Nawet załatwił nam koncert z Ozzym ale nie chcieliśmy z nim grać, mój żołądek nie trawi nietoperzy... Tak serio, robił chłopina co mógł na owe czasy. Ta płyta to też jego zasługa. Dzięki, Kris…

Zagraliście sporo naprawdę dużych koncertów tj. Metalmania '87, '89 czy Metal Battle '88, podczas których dzieliliście scenę z takimi załogami jak Helloween, Running Wild, Overkill, Nasty Savage, Living Death, Exumer, Atomkraft, Coroner, Protector. Jak dzisiaj wspominasz te kultowe już dzisiaj wydarzenia i jak wyglądały wasze relacje z zachodnimi "gwiazdami"?
Dobrze że słowo "gwiazdy" ubrałeś w cudzysłów. Nikt z nich nie dał do odczucia, że jest gwiazdą. Sami byli zaskoczeni, że mogą sobie z nami pograć, pogadać, pośpiewać. Szczególnie ciepło wspominam chłopaków z Running Wild. To swoje typy… Zdjęcia to upamiętniły…

Podejrzewam, że w latach 80-tych nie było łatwo jeśli chodzi o sprzęt, sale prób czy organizacje koncertów. Jak to w waszym przypadku wyglądało?
Stary, jak bym powiedział naprawdę, jak było, to młodzież pomyślałaby, że Sobiela zbzikował… To nie do opowiedzenia. Podam jeden przykład: przyjeżdżamy tramwajem na próbę do lokalnego domu tzw. Kultury a bębnów nie ma. Co k…wa u licha? A gary się okazuje są, jako zabezpieczenie na pobliskiej melinie. Chłopaki z domu tzw. Kultury wynieśli gary i zastawili je za dwie flaszki. Musieliśmy wykupić je i jeszcze postawić następne szkła za wniesienie nazad… Sprzęt? jaki sprzęt … dwa elektrony, jakiś wzmachol z DDR-u, poklejone taśmą bębny, a struny sprowadzaliśmy przez kolesia, którego wujo pracował w Rajchu na zmywaku… W kanciapie maks. 10 stopni w zimie, litry wypijanej herbaty żeby się ogrzać… Potem, jak się połączyliśmy z chłopakami z Układu N to przenieśliśmy swoje próby do Jaworzyny i tam przy domu kultury przy fabryce porcelany mieliśmy już znacznie lepiej. Ale ja żeby tam dojechać potrzebowałem w jedna stronę prawie 4 godzin…

Jak duże mieliście wsparcie ze strony rodzimych fanów? Czuliście się zespołem dość popularnym?
Nie widziałem różnicy w przyjęciu nas przez fanów pomiędzy Wrocławiem a w innej części kraju. Wszędzie czuliśmy się jak w domu. Za to też chciałem podziękować.

Jak wyglądały wasze relacje z innymi grupami tj. Kat, Wilczy Pająk, Dragon, Stos itd. Wspieraliście się nawzajem czy było w tym więcej rywalizacji?
Tak szczerze to wyczuwało się rywalizację. Każdy chciał być naj… Jedni pokazywali to w taki, inni w inny sposób. To trochę wina pewnych ludzi, ale nie pociągnę tematu dalej bo niektórych już nie ma na tym gruncie… Jednak było coś co nas wszystkich łączyło i pomagało zapominać o rywalizacji – samogon, jakkolwiek inaczej by to nazywać…

Słychać w waszych utworach szczególnie z wcześniejszego okresu inspirację takimi zespołami jak Helloween czy momentami Running Wild? To były wtedy wasze muzyczne wzorce?
Helloween i Running Wild to takie wspólne mianowniki dla nas wówczas. Dla jednych z nas te kapele to już szczyt mocnego grania , dla innych to dopiero początek. Ja należałem do tej drugiej grupy. Stąd późniejsze poszukiwania i zmiany, które jednak nie wyszły nam na dobre…

Później wasza muzyka zaczęła ewoluować bardziej w kierunku Thrashu co było wówczas typowe dla polskiej sceny. Jak myślisz czy jeśli chodzi o polskie grupy w tamtym okresie to była to prawdziwa fascynacja nowym gatunkiem czy bardziej podążanie za modą i próbą wpasowania się w gusta publiki?
Dla niektórych kapel to było naturalne znalezienie swojego miejsca, dla innych pożądanie za modą i wciskanie się na siłę w gusta publiki. Być może zaskoczę innych ale my niestety byliśmy wśród tej drugiej części. Zaczęliśmy szukać inspiracji w kapelach jak Metallica, Megadeth, Flotsam & Jetsam, Testament etc. ale ani dobrze nie czuliśmy takiej muzyki ani nie potrafiliśmy jej poprawnie zagrać, a w szczególności zaśpiewać. Gdybyśmy pozostali w naszej bajce były by zapewne zmiany w dynamice i aranżacjach, ale dalej byłby to ten stary dobry Open Fire, a tak zrobił się potworek, gdzie każdy chciał grać coś innego i 80% czasu spędzaliśmy na kłótniach…

W '89 roku byliście gospodarzami imprezy "Metal Madness" na wyspie słodowej w waszym rodzinnym Wrocławiu. Oprócz uznanych grup jak Wy oraz Wilczy Pająk czy Turbo wystąpił debiutujący wtedy Acid Drinkers. Zastanawiałeś się kiedyś czemu Open Fire nie udało się zrobić takiej "kariery" jak w/w grupy? Jak myślisz, czego wam zabrakło?
Patrz odpowiedź wyżej... A w tym miejscu chcę pozdrowić Licę i Tytusa, a także Grześka i Wojtka z Turbo. Dzięki chłopaki za kawał świetnej zabawy i dobrej muzyki – wtedy z nami i już potem bez nas…

Czemu zespół się rozpadł? Ciężko było odnaleźć się w nowej rzeczywistości? Nie da się ukryć, że nadchodziły nienajlepsze lata dla klasycznych odmian metalu, zwłaszcza w Polsce?
Trzeba było za coś żyć – życie to taka kurewska czynność, która ma ciągłe potrzeby, jak w sam raz związane z kasą… A jak nie wyjechałeś na szparagi za miedzę albo na winobranie do Italii to nawet nie było cię stać na byle jaki sprzęt. A bez niego żadne granie nie wchodziło w grę - o jak ładnie się mi powiedziało - dlatego rozjechaliśmy się po świecie i już ciężko się było nam spotkać…

Czym zajmowałeś się później? Miało to coś wspólnego z muzyką czy całkiem sobie odpuściłeś?
Zarabianiem pieniędzy. Nie odpuściłem sobie całkiem. Nie gram na zewnątrz ale mam coś niecoś w domu i pogrywam sobie. A teraz gonię swojego najmłodszego chłopaka do garów bo ma cholerny talent i łoi że aż miło słuchać. Na pohybel sąsiadom!!!

W jakim kierunku wg Ciebie poszłaby muzyka Open Fire gdybyście się nie rozpadli?
To najtrudniejsze pytanie jakie mi zadano ostatnio. Nie wiem, to zależałoby przede wszystkim od ludzi, z którymi bym grał. Bo żeby coś docenili słuchacze to najpierw musi być w samych nas. Ktoś kiedyś powiedział po Metalmanii 87, że kocha nas nie za muzykę, ale za całkowity spontan, bezkompromisowość i naturalność. Póki tacy byliśmy było OK…

Zdajesz sobie sprawę z kultowego statusu Open Fire w Heavy Metalowym podziemiu? Znam ludzi z różnych części świata, którzy dali by się pociąć za waszą płytę. Teraz już na szczęście nie będą musieli tego robić (śmiech).
Tak sobie myślę, że cięcie się to chyba nie najprzyjemniejsza czynność, no nie ? A tak serio... Wiesz dlaczego tak jest ? To taki syndrom Trabanta . Nie był to najbardziej zaawansowany technologicznie samochód , jednak znam wielu kolesi i w Polsce i po za nią którzy w garażu trzymają takie plastikowe cacko i nie sprzedadzą je za żadne skarby, choć przed domem stoi nowy merc , którego sprzedać bez urojenia łezki mogą choćby od zaraz… To sentyment, smaki i zapachy młodości. Ktoś napisał , że jak zapuszcza sobie Twardego przenosi się w tamte boskie czasy i czuje ten klimat. To o to chodzi. Dlatego płyta jest dokładnie taka sama jak 25 lat temu…

Są jakieś plany wydania "Lwów ognia" na zachodzie? Miałeś stamtąd jakiś odzew?
No co ty, jaja sobie robisz? Chyba, że masz na myśli "zachód Polski"…

Wspominałeś, że słyszałeś niemiecki zespół Metal Inquisitor i ich wersję waszego klasyka "Twardy jak skała". Jakie masz wrażenia?
Tak, to że chłopaki nagrali ten kawałek to jedno, ale to że zaśpiewali po polsku to coś zajebistego poczwórnie. Żeby Niemiec śpiewał po polsku? To naprawdę niezłe jaja… Wiesz, z chęcią zaśpiewał bym razem z nimi, to byłby odlot.

W 2006 roku pojawiła się wiadomość o reaktywacji Open Fire, ale jak dotąd niewiele słychać z waszego obozu. Jaki jest więc status zespołu? Jest szansa na jakieś koncerty, albo nowe utwory?
Zawsze wyznawałem zasadę, że sens reaktywacji jest wtedy kiedy będzie grać co najmniej trzech ze starego składu. Co to za Open Fire tylko z moją gębą. Ale ostatnio Kris mnie trochę naprostował i muszę powrócić do tej myśli. Jest jeszcze Ziutek… A może i Maciek? Odpowiem, więc jak jakaś głupia gęba z telewizornii – "Nie zaprzeczam, nie potwierdzam"...

Jesteś na bieżąco z dzisiejszą sceną metalową? Jakieś nowe zespoły zrobiły na tobie dobre wrażenie?
Nie, jestem konserwatywny. Słucham cały czas takich kapel ze starej stajni jak Megadeth, Manowar, Testament,ostatnio śledzę poczynania Jasona Newsteda, ale nie ukrywam że cały czas gości u mnie Helloween… Z nowych kapel nic mnie nie rzuciło na kolana, choć nie ukrywam, że paść na kolana to chciałbym przed tymi, którzy nie pozwolili aby to co zrobiliśmy ponad ćwierć wieku temu (kto z nas myślał, że tyle pożyje) wylądowało na śmietniku historii polskiego HM. Dziękuję wszystkim i mam nadzieję że jeszcze się spotkamy…

To już wszystko z mojej strony. Wielkie dzięki za wywiad i wszystkiego najlepszego.
Pozdrawiam, wszystkich czytelników i tych co czytać nie umieją ,też pozdrawiam…