Zespół Wolfs Moon istnieje już przeszło 20 lat, ma na swoim
koncie 7 albumów i niemal od początku tłucze swój siermiężny, toporny heavy
metal. Balansując na granicy drugiej i trzeciej ligi pozostają wierni swojemu
stylowi i samemu będąc fanami grają to co chcą
mając w dupie wszelkiej maści antagonistów. Pomimo tego, że ich muzyka
nie wywoła pewnie jakiegokolwiek zamieszania na scenie to jednak ich postawa i
wytrwałość w tym co robią zasługują na uwagę i na danie im szansy. Na moje
pytania odpowiadał gitarzysta i główny kompozytor Wolfs Moon, Gerd „Sammy”
Simmons.
HMP: Witam. Istniejecie od 1992 roku. Możecie
opisać początki Wolfs Moon?
Gerd "Sammy" Simons: Na początku: dziękuję za
zainteresowanie. Początki zespołu były kompletnie nie spektakularne… Po prostu
spotkało się kilku fanów, którzy zaczęli grać heavy metal. Bez intencji
zostania wielkimi gwiazdami rocka, ani nic w tym stylu. Jedynie miała być to
dobra zabawa grając muzykę, którą kochamy. Zabawne było to, że założyciele
zespołu - ja i były basista, nadal dobry przyjaciel, Kanone (Frank Bruning -
przyp. red.), nie graliśmy wtedy dobrze, ale mieliśmy do tego serce i
podejście. Cieszę się, że mieliśmy w zespole dwóch dobrych muzyków: Andreasa
(Rinke - przyp. red.), który nadal gra u nas na perkusji i nasz były członek,
Christian Gorke.
Przyznam się, że nie
słyszałem waszych albumów wydanych w latach '90. Jak wtedy brzmiał Wolfs Moon?
Podobno na początku graliście w trochę innym stylu? Słyszałem, że mieliście
nawet w składzie klawiszowca?
Dokładnie. Zaczynaliśmy z naszym klawiszowcem, Christianem Gorke, więc całość
brzmiała bardziej jak ciężki rock Myślę, że ludzie lubili to w tych wczesnych
latach. Była to kombinacja różnych stylów ponieważ Christian pochodził ze sceny
popowej, ale chciał grać w naszym zespole. Andreas i Christian w pewien sposób
byli muzycznym fundamentem w tamtym czasie, jednak ja wniosłem większość
pomysłów, ale miałem wtedy spore braki w grze na gitarze. Nagraliśmy dwie
kasety demo i nasz debiutancki album „Solitary Lunacy” w tym innym, bardziej
ciężko rockowym stylu. Prawdziwy heavy metal zaczął się po odejściu Kanone i
Christiana, na naszym drugim albumie „Eternal Flame”. Od tego czasu jestem
odpowiedzialny także za wszystkie teksty i kierunek muzyczny.
Przyzwyczailiście
swoich fanów do dosyć długich przerw pomiędzy kolejnymi albumami. Jednak tym
razem to trwało aż pięć lat. Co się z wami działo w tym czasie?
Wyjaśnijmy sobie coś… jesteśmy tylko czwórką pracujących
gości i próbujemy robić naszą muzykę najlepiej i najbardziej profesjonalnie jak
możemy, ale czasami życie nie jest łatwe dla nikogo z nas. Po zagraniu
ostatniego koncertu promującego album „Unholy Darkness” w listopadzie 2009
roku, Andreas potrzebował przerwy ze względu na swoją pracę. Pozostali -
basista Marco (Dammann - przyp. red.) i wokalista Carsten (Pasemann - przyp.
red.) o pseudonimie Maxe - mieli również do załatwienia prywatne sprawy.
Zacząłem pisać nowy materiał. Przykro mi to mówić, ale Maxe miał wielkie problemy
prywatne i zdrowotne, które sprawiły, że nie mógł już grać nawet po półtora
roku przerwy. Życzę mu wszystkiego najlepszego! Widzisz więc, że mieliśmy
okresy, które trudno było znieść. Poza tym, zdecydowałem się iść w innym
kierunku z tekstami - po napisaniu czterech koncept albumów w stylu fantasy pod
rząd, miałem dość - co miało również duży wpływ na muzykę.
W ubiegłym roku
dołączył do was nowy wokalista Robert Rogge. Możecie go przedstawić w kilku
słowach? Czemu wybraliście akurat jego? Śpiewał wcześniej w innych zespołach?
Cóż. Jest miłym gościem, który chciał być w zespole i lubił
muzykę. Było to dla nas bardzo trudne, żeby znaleźć nowego wokalistę, który
pasowałby do nas jak i naszej muzyki. Zajęło nam to ponad rok, co było dla nas
bardzo frustrujące. Nasze miasto rodzinne i okolica nie jest centrum metalowego
wszechświata. Na jednego wokalistę czekaliśmy ponad pół roku, a i tak
otrzymaliśmy negatywną odpowiedź itd. Ciężka sytuacja. Cieszyliśmy się więc, że
znaleźliśmy Roberta, chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że potrzebował więcej
doświadczenia. Miał jednak odpowiednie nastawienie, więc pracowaliśmy nad tym.
Lata temu śpiewał w miejscowym zespole, Legendary Flames.
Jak długo powstawały
numery na „Curse the Cult of Chaos”?
Zacząłem tworzyć utwory w 2010 roku czego rezultatem było
dziesięć kawałków. W 2011r. napisałem dwa kolejne kawałki. Ten materiał, bez
wokalisty, nagraliśmy jako demo pod koniec 2011 roku. W naszej sali prób
nagraliśmy zabawne dema ze mną na wokalu, jako demonstracja dla ewentualnego
wokalisty.
Kto jest
odpowiedzialny za komponowanie muzyki w Wolfs Moon?
Ja.
Ciekawym utworem jest
„Undying Legends” poświęcony m.in. legendarnemu Ronnie'emu James'owi Dio.
Możecie powiedzieć kilka słów na temat tego numeru?
Kilka słów? Cóż, jestem fanem i wielbicielem tego stylu
muzycznego od więcej niż trzech dekad. Założyłem ten zespół jako fan i nadal
jestem fanem… i to nigdy się nie zmieni. Ta piosenka jest pełną szacunku
dedykacją dla Randy’ego Rhoadsa, Erica Carra, Cliffa Burtona, Dimebaga Darrella
i Ronniego Jamesa Dio. Dio był największym metalowym wokalistą. Na tym utworze
słychać występującego gościnnie wokalistę, Olafa Hayera. Chciałem, żeby ten
utwór był bardziej hard rockowy z tylko odrobiną metalu, jako przeciwieństwo do
bardzo ciężkiego stylu innych kompozycji na albumie. Jestem zadowolony z tego
kawałka i z ilustracji naszego świetnego artysty, Toni’ego Greisa, który
pokazał pięć legend razem na scenie. Zrobiliśmy z tego też koszulkę.
Korzystajcie!
Natomiast „Chaly
Skull-Wing” oprócz tego, że jest to chyba mój ulubiony numer z płyty to jak sam
tytuł wskazuje również hołd dla Overkill. Czemu zdecydowaliście się uhonorować
w ten sposób właśnie Blitza & co.?
Twoja
ulubiona? Dzięki! Myślę, że to długa i nudna historia. Albo nie?
Oczywiste jest, że jestem wielkim fanem Overkill z wielu różnych powodów. Są
dla mnie najlepszym przykładem na to jak poradzić sobie z wzlotami i upadkami z
właściwą postawą i wiarygodnością, bez zmieniania stylu. Wspieram ich od
pierwszego albumu i dołączyłem do nich na ich pierwszej trasie o nazwie US
Speed Metal Attack. Od tego koncertu w 1986 roku byłem z nimi na wszystkich
trasach i miałem szansę widzieć ich na żywo 35 razy. Jestem członkiem
Skullkrushers Germany od początku 2001 roku i spotkałem członków zespołu kilka
razy. To nadal dobrzy goście, więc zadedykowałem ten utwór dla fanklubu,
obecnych i byłych członków zespołu. Otrzymałem pozwolenie na ten hołd od Bobby’ego Blitza. Pokazałem mu
tekst na Rock Hard Festival w 2011 roku i powiedział, „OK, zrób to”. Tyle. Mam
nadzieję, że podoba ci się również tekst. Napisałem o trasie Speed Metal Attack
i rzeczach takich jak blood metal. Tak nazywali swój styl na początku. Muzycznie chciałem iść w kierunku
„Union We Stand”. Chciałem, żeby to było jak najbardziej oldschoolowe,
więc cieszy mnie, że podoba ci się rezultat. Tutaj również śpiewa nasz gość,
Olaf Hayer, żeby oba hołdy były znakomite. Wspaniała ilustracja Toniego Greisa
w książeczce przedstawiająca Chaly’ego
latającego nad publicznością.
Możecie powiedzieć
jakie znaczenie ma dla was tytuł „Curse the Cult of Chaos”? Co chcieliście
przez to przekazać? O czym traktują pozostałe teksty? Niektóre wydają się mocno
zaangażowane politycznie.
Naprawdę?
Dobrze to słyszeć. Taka była moja intencja. Obecnie metal wydaje się być
ok dla wszystkich, nawet dla ludzi, których nie interesuje, ale myślę, że
sztuka, a szczególnie metal potrzebuje buntowniczego zacięcia, takiego jak
scena metalowa we wczesnych latach. Jak już powiedziałem wcześniej, po czterech
albumach bazujących na fantastyce wszyscy chcieliśmy pójść w innym kierunku.
Cóż… w kawałku „Omen Of Nightfall” możesz przeczytać: „Rzeczywistość jest
cięższa od fantazji”. O to mi chodziło. Jeżeli zostawisz fantastyczny punkt
widzenia, zobaczysz, że nasze społeczeństwo ma inne problemy. Znaczenie „Curse
The Cult Of Chaos” jest takie, że nasza rasa kompletnie nie jest w stanie żyć
razem w spokoju i harmonii. Jesteśmy skazani na zniszczenie wszystkich i
wszystkiego. Jak wirus. Nie potrzebujemy Szatana czy Lucyfera. To tylko imiona dla
symboli. Napisałem, że całe zło pochodzi od człowieka i o to chodzi. To naprawdę smutne. Utwór „Young At
Heart” jest jej przeciwieństwem. Mówi o przyjaźni i lojalnośći. Nadal w nie
wierzę! Proszę więc, dbajcie o innych. Muzyka jest najlepszym językiem,
a metal jest naszą religią. W tej religii nikt nie potrzebuje, ani nie chce
wojen.
Jak byście mieli
porównać wasz najnowszy materiał z poprzednimi to na jakie różnice byście
wskazali?
Nie mam pojęcia. Zawsze staramy się, żeby nasz każdy kolejny
album był najlepszy. Jak dla mnie, myślę, że piszę lepsze piosenki i teksty.
Inny kierunek tekstów sprawia, że muzyka jest trochę bardziej agresywna, ale to
całkiem fajne, bo nie chcemy wydawać nudnego materiału. Słyszałem jednak, że
niektórzy lubią bardziej „Elysium Dreams” z 1999r. Dla mnie OK, bo tacy byliśmy
w 1999 roku, teraz jednak nie potrafię tworzyć takiego materiału. To byłoby
kompletne kłamstwo. Mamy rok 2013 i jesteśmy dumni z tego jak teraz brzmimy.
Czy uważacie
„Curse...” za swoje największe osiągnięcie do tej pory? Które z waszych
wcześniejszych płyt byście również wyróżnili i dlaczego?
Dla mnie zawsze ważne jest wkroczenie na następny etap, wiec
nadal lubię “Unholy Darkness”, ale kocham „Curse The Cult Of Chaos” bardziej ze
względu na ciężki styl tworzenia. „Unholy Darkness” ma świetną produkcję,
wspaniałe utwory, świetną grafikę i była ostatnią częścią, tzw. „Elysium Saga”. „Curse…” jest jednak
mocniejsze na wiele sposobów. Więcej detali, jeszcze lepsze brzmienie,
więcej wszystkiego. W pewien sposób zespół powstał na nowo na tym albumie, tak
jak przy metalowym “Eternal Flame” po ciężkim rockowym debiucie. Myślę, że to
długa podróż.
A jak ta sytuacja
wygląda jeśli chodzi o fanów, prasę etc? Który z waszych poprzednich albumów
miał najlepsze notowania? Dochodzą do was opinie na temat „Curse...”?
Teraz są inne czasy. Wszystko opiera się na Internecie,
e-mailach, facebooku i tego typu rzeczach. Słyszeliśmy dobre opinie o nowym
albumie i bardzo, bardzo negatywne też. Cóż, tak to dzisiaj działa.
Przygotowywaliśmy nowy album przez trzy lata, a jakiś krytyk wyrzuci go do
śmieci bez żadnego szacunku. Myślę, że to nowy rodzaj dziennikarstwa. Nie muszę
chyba mówić, że nie cieszy mnie to. Jednak jak już powiedziałem, jesteśmy
jedynie czterema pracującymi facetami, którzy nadal żyją swoim małym, ale
bardzo fajnym heavy metalowym marzeniem. To wszystko.
Zabawne jest to, że „Elysium Dreams” miały najlepsze noty.
To było jednak czternaście lat temu. Fajny album i był to pierwszy raz, kiedy
znaliśmy sposób, jak wyjaśnić go prostymi słowami.
Mieliście w studiu
jakichś gości? Co to za niewiasta użyczyła swojego głosu w „Young At Heart”?
Świetny głos i bardzo interesująca artystka o imieniu Becky
Garber z My Inner Burning. Praca z nią była niesamowita. Jak już powiedziałem,
dwa utwory będące trybutem zostały zaśpiewane przez Olafa Hayera, który
wcześniej pracował dla Luca Turilli. Rycząće chórki robił wokalista Servatora,
Mirko Brandes. Drugi głos na punkowym stylowo kawałku „Boring Life Of The
Undead” należy do Marka Bruhninga z zespołu Bad Influence z Hamburga.
Wcześniej zdarzało
się, że produkcja waszych płyt nie stała na najwyższym poziomie. Teraz może nie
jest idealnie, ale jest naprawdę nieźle. Jak jest wasze zdanie na ten temat?
Kto produkował „Curse...”?
Kocham przejrzystą i ciężką produkcję Reimunda Jumkera na
nowym albumie, który również nagrał i wyprodukował album „Unholy Darkness” z
2008 roku. Wiele się nauczyłem podczas tych sesji. Reimund jest też świetnym
muzykiem, więc zagrał kilka dodatkowych gitar prowadzących z odpowiednim
wyczuciem na nowym albumie. Niesamowite!
Okładka zdobiąca
„Curse the Cult of Chaos” jest chyba najlepszą i najlepiej wykonaną z
dotychczasowych obrazków zdobiących wasze albumy. Mnie kojarzy się z
amerykańskim thrashem. Kto jest za nią odpowiedzialny?
To świetny artysta, Toni Greis. Wyrobił sobie imię na serii
komiksów „Alrune and Luna”. Po raz drugi wykonał ilustracje do naszych albumów.
Myślę, że jego dzieło jest teraz jeszcze lepsze niż na „Unholy Darkness”.
Przedstawiłem mu moje pomysły, a wynik był idealny. Niesamowita, ponadczasowa
sprawa.
To już druga płyta
wydana nakładem bardzo prężnie działającej Pure Steel Records. Wydającej
mnóstwo znakomitych undergroundowych zespołów. Wydaje się, że to jest dla was
idealna przystań. Jesteście zadowoleni ze współpracy?
Cieszymy się, że mamy tego typu partnera dzisiaj. Wiedzą, że
nie jesteśmy mega - komercyjni, ale nadal wspierają nas najlepiej jak mogą.
Dobre chłopaki. Dzięki za wszystko! Z dumą informuję, że wydamy limitowaną
edycję podwójnego winyla na początku listopada 2013 roku!! Korzystajcie…
Jak wygląda kwestia
promocji „Curse...”? Planujecie jakieś gigi, a może całą trasę? Jeśli tak to
jako support jakiejś większej nazwy czy swoją własną?
Bardzo ciężko jest dostać się na koncert. Ciężej niż kiedyś,
ale pracujemy nad tym. Granie dla fanów na żywo zawsze jest wielką
przyjemnością. Byłoby świetnie, gdybyśmy mieli własną trasę, ale myślę, że
będziemy dawali pojedyncze koncerty tak często jak to możliwe.
Wydaliście jak dotąd
już siedem płyt i w dalszym ciągu jesteście w dość głębokim podziemiu. Liczycie
jeszcze, że może kiedyś uda wam się to zmienić i trafić do szerszego grona
słuchaczy czy też może jest wam dobrze i nie chcecie nic zmieniać?
(Śmiech)… nie, uczciwie niczego nie oczekujemy. Myślę, że po
21 latach nadal jesteśmy idealną sensacją. Chodzi tylko o miłość i entuzjazm do
muzyki. Wkładamy w to nasze serca i dusze. Płacimy na własną rękę, więc nie ma
tu żadnego komercjalnego podtekstu. Lubimy to co tworzymy i jesteśmy
szczęśliwi, że możemy uszczęśliwić naszych fanów. Wiedzą, że danie najwyższej
możliwej jakości jest ciężką pracą.
Wasza muzyka od kiedy
Was usłyszałem była zawsze ciężka i surowa. Słychać, że granie sprawia wam
radość i nie godzicie się na żadne kompromisy czy ustępstwa. Mam rację?
Tak, masz rację!!! Nie mam więcej uwag.
Wolfs Moon zawsze
kojarzył mi się z połączeniem niemieckiego solidnego heavy z US powerem i
elementami thrashu. Co was inspirowało w początkach działalności, a jak ta
sprawa wygląda dzisiaj?
Oh, to będzie trudne, bo każdy w zespole ma inne wpływy.
Robert i Andreas wolą nowocześnie brzmiące zespoły bardziej niż Marco i ja. Dla
mnie - odpowiadając na pytanie - nie ma różnicy pomiędzy inspiracjami kiedyś i
dziś. Jestem old schoolowym
gościem. Wszystko zaczęło się od Black Sabbath. Uwielbiam też Iron
Maiden, Judas Priest, Motorhead i Wielkiej Czwórkę… Znasz Wielką Czwórkę? Oczywiście chodzi o
Slayer, Overkill, Exodus i Testament! Też wielu, wielu innych artystów i
zespołów jak Danzig, Heathen, Annihilator czy Omen. Zawsze czytam, że
brzmimy jak Iced Earth. To ze względu na mój postrzępiony styl, który chyba
najlepiej mi wychodzi.
Z czego co
osiągnęliście jako zespół jesteście najbardziej dumni, a co jeszcze
chcielibyście osiągnąć?
Fajnie jest dotrzeć do ludzi na całym świecie przez i z
naszą muzyką. To zawsze napawało nas dumą, bo nigdy nie chcieliśmy być sławni,
czy coś. Fakt wydania siedmiu albumów i 21-letnia historia w zespole
undergroundowym jest jasnym oświadczeniem. Nie trzeba mówić, że już sam ten fakt
jest całkiem fajny.
Jak zachęcilibyście
czytelników HMP do sięgnięcia po „Curse the Cult of Chaos?
Potrzebujecie więcej argumentów? Puh! Dobra… W Wolf’s Moon
nadal chodzi o muzykę heavy metalową od fanów dla fanów. Staramy się osiągnąć
najlepszą możliwą jakość bez bycia mainstreamowym czy komercyjnym. Uczciwa
muzyka z sercem, duszą i potem. Bądźcie zdrowi, bądźcie heavy!
To już wszystkie
pytania. Czego mogę Wam życzyć na przyszłość?
Siły do kontynuowania tego co robimy. Prosimy, wspierajcie
metal i może Wolfs Moon… Kontaktujcie się z nami i śledźcie nas na naszym
facebooku. Dzięki za czas i zainteresowanie!!
Tego też Wam życzę.