Oprócz premiery nie wydanego nigdy wcześniej drugiego albumu
Maltese Falcon, No Remorse uraczyło fanów tej duńskiej grupy
jeszcze jednym arcy ciekawym wydawnictwem. Mianowicie jest to zbiór
trzech pierwszych dem pozyskanych wprost z archiwum zespołu. Jak
można było się spodziewać jakość dźwięku jest bardzo mizerna,
ale mimo tego mankamentu słychać wysoki poziom muzyczny. Demo nr 1
brzmi najgorzej, ale utworom nie można nic zarzucić. Tradycyjny
metal z momentami takim fajnym rockandrollowym posmakiem co doskonale
słychać choćby w „Me and My Machine”. Zdecydowanie najlepszym
i najbardziej wyróżniającym się trackiem jest „Evil Forces”
brzmiący jak epic metalowy majstersztyk i nasuwający skojarzenia z
Black Knight czy Medieval Steel. Jak na pierwsze demo jest bardzo
dobrze, tylko to brzmienie... Drugie demo czyli numery 6-10 to
kontynuacja stylu, ale brzmienie jest już mocniejsze i bardziej
ostre, a wokalista śpiewa nieco wyżej i jakby bardziej wrzaskliwie.
Pierwszy numer „Back with the Rock” jest naprawdę agresywny.
Spore wrażenie robi gra bębniarza, a szczególnie te kroczące
rytmy. No i do tego fajny refren. Sporym zaskoczeniem jest, że tuż
po ostrym metalowym wałku zespół umieścił taki numer jak
„Stonehenge”. Wyjątkowo melodyjny i łagodny, ale też daje
radę. Później mamy jeszcze zaczynający się niczym „Metal Daze”
Manowar „Back in the Circle” oraz znane z debiutu „Headbanger”
i świetny „Rebellion”. Ostatnie 4 numery to już demo nr 3
zaczynające się od dwóch kompozycji znanych z „Metal Rush”.
Jednak o ile „Alive” był jednym z jaśniejszych punktów tamtego
krążka to „Mamma's in Town” leży mi bardzo średnio. Słuchając
dwóch kolejnych numerów nie mogę wyjść z podziwu jak to się
stało, że nie znalazły się na debiucie. Wokalista grupy „Charlie”
Jensen wyjaśnił w wywiadzie, że o takich sprawach decydowała ich
ówczesna wytwórnia czyli Roadrunner, więc pozostaje się tylko
zapytać: Czy oni kurwa byli głusi?
„Land of Horror” to oparty na majestatycznym riffie,
marszowych tempach i lekko łamanym rytmie oraz ze świetnymi solami,
przepełniony epickością i mocą utwór. Z pewnością jeden z
najlepszych jeśli nie najlepszy kawałek zespołu z tamtego okresu.
Na koniec mamy sztandarowy „Maltese Falcon”, który podobnie jak
poprzednik jest znakomity. Również średnie tempa i przede
wszystkim bardzo dobre melodie. Po przesłuchaniu tego wydawnictwa
naszła mnie taka konkluzja, że tak naprawdę jedyne do tej pory
oficjalne wydawnictwo Duńczyków, czyli ich debiut „Metal Rush”
jest ich najsłabszym materiałem. Aż żal dupę ściska, gdy sobie
człowiek pomyśli jak te kawałki z dem by zabrzmiały z lepszym
brzmieniem. „The Demo Years 1983-1984” jest zdecydowanie warte
zakupu, gdyż pomijając już samą wartość czysto historyczną to
zawiera również dużą dawkę znakomitego heavy metalu, oczywiście
jeśli komuś nie przeszkadza podłe brzmienie. Do tego samo wydanie
z 16-sto stronicowym bookletem, wywiadem i tekstami też jest niczego
sobie.
4,3/6
poniedziałek, 29 września 2014
niedziela, 28 września 2014
Penthagon - Gitarowa harmonia w zabójczych riffach
Ostatnio
dociera do mnie co raz więcej smakowitych kąsków z włoskiej
Punishment 18. Chyba największe zniszczenie niesie ze sobą debiut
ich rodaków z Penthagon. Potężna, oparta na najlepszych wzorcach
Nevermore muzyka rozwaliła mnie od pierwszego przesłuchania. Nie
mam żadnych wątpliwości co do tego, że ten zespół już teraz
zasługuje na zdecydowanie większą atencję ze strony słuchaczy.
Na moje pytania odpowiadał wokalista Marco Spagnuolo.
HMP:
Witam. Na początek opowiedz o tym jakie były początki Penthagon?
Marco Spagnuolo:
Cześć, z tej strony Marco Spagnuolo (wokal) z zespołu. W kwietniu
2008 roku nasz pierwszy perkusista, Francesco Parlatore, wpadł na
pomysł, żeby założyć nowy zespół metalowy w Brescii (nasze
miasto) z postaciami z różnych muzycznych rzeczywistości…
„innych” od zwykłego gatunku i/lub gustu muzycznego. Zadzwonił
więc do mnie i Mario Monteverde (gitara/wokal), żebyśmy dołączyli
do tego projektu. Po bardzo krótkim czasie dołączyli do nas
Alessandro Venzi (gitara) I Stefano Selvatico (bas). Wszystko zaczęło
się bardzo naturalnie, graliśmy trochę coverów, żeby przełamać
lody. Szybko okazało się , że było warto, więc zaczęliśmy
zbierać pomysły w celu skomponowania czegoś własnego. Pamiętam,
że nazwa zespołu była ostatnią rzeczą o jakiej pomyśleliśmy.
Zdecydowaliśmy się na Penthagon ze względu na ważność każdego
członka zespołu. Zawsze mieliśmy bardzo wyraźną, określoną i
zwarta postawę, taka sama jest muzyka, którą gramy.
- Oprócz typowo thrashowych patentów słychać w Waszej muzyce sporo Nevermore. Czy to jest dla Was duża inspiracja? Co lub kto miał jeszcze wpływ na to jaką muzykę gracie?
Cóż, bardzo doceniamy muzykę Nevermore i zdecydowanie możemy powiedzieć, że wszyscy jesteśmy ich wielkimi fanami, ze względu na ich brzmienie, melodie, sposób grania… Mają taki sam punkt widzenia na komponowanie. Tak czy inaczej, wpłynęło na nas wiele innych ważnych zespołów, takich jak Annihilator, Over Kill, Dream Theater, Fates Warning, Iron Maiden, Testament, Metallica, Death… Queen (ahahaha), Pink Floyd ... i tak dalej… jest ich zbyt wiele, żeby wszystkie wymienić!
- Oprócz typowo thrashowych patentów słychać w Waszej muzyce sporo Nevermore. Czy to jest dla Was duża inspiracja? Co lub kto miał jeszcze wpływ na to jaką muzykę gracie?
Cóż, bardzo doceniamy muzykę Nevermore i zdecydowanie możemy powiedzieć, że wszyscy jesteśmy ich wielkimi fanami, ze względu na ich brzmienie, melodie, sposób grania… Mają taki sam punkt widzenia na komponowanie. Tak czy inaczej, wpłynęło na nas wiele innych ważnych zespołów, takich jak Annihilator, Over Kill, Dream Theater, Fates Warning, Iron Maiden, Testament, Metallica, Death… Queen (ahahaha), Pink Floyd ... i tak dalej… jest ich zbyt wiele, żeby wszystkie wymienić!
-
Ostatnio scena włoska zarówno thrash jak i Heavy zadziwia. Co
zespół to lepszy. Na czym polega fenomen Waszej sceny? Jak wygląda
współpraca między zespołami? Jest
na zasadzie braterstwa czy raczej rywalizacji?
Pewnie,
że tak! Od „starej chwały” do „nowoprzybyłych” (tak jak
my!), Włochy szczycą się bogatą sceną podziemia. Uważamy, że
wychodzi to z wielkiej pasji i otwartego umysłu tych, którzy
kochają muzykę, a szczególnie Metal! Niestety nie idzie to w parze
z możliwością zaistnienia z własną muzyką. Często
współpracujemy z innymi zespołami… handlując koncertami, żeby
utrzymać scenę przy życiu. Nie obchodzi nas współzawodnictwo
między zespołami… To po prostu strata czasu, czasu, który można
wykorzystać na poszukiwania nowych koncertów, albo tworzenie nowych
rzeczy, no nie?!
-Pewnie,
że tak. Wasz
debiut ukazał się już jakiś czas temu. Jak z tej perspektywy
oceniacie ten materiał? zmienilibyście coś czy jesteście w pełni
zadowoleni?
“PENTHAGON”
został wydany w styczniu 2012, minęło półtora roku. Ten album
jest dla nas szczególny, oczywiście dlatego, ze to nasz muzyczny
debiut. Również ze względu na chwile jakie nad nim spędziliśmy,
masę „nowych doświadczeń” jakie zdobyliśmy. To coś, co
będziemy nieść przez nasze życie, na zawsze. Następnie materiał
został wyprodukowany tak dobrze jak to było możliwe pomimo skąpego
budżetu, więc niczego byśmy nie zmienili!
-
Jak
długo zajęło Wam napisanie materiału na „Penthagon”?
Nigdy
nie narzucamy sobie daty, do której musimy skończyć komponować,
nagrać i wypuścić materiał, aż do dnia, kiedy decydujemy się na
wydanie jej przez wytwórnię. Zajęło nam to około 2 lat, robimy
wszystko bardzo spokojnie!
-
W
jaki sposób powstaje Wasza muzyka? Macie głównego kompozytora czy
też pracujecie zespołowo?
Zawsze
pracujemy razem z udziałem pomysłów wniesionych na salę prób,
pozwalając, żeby każdy członek zespołu mógł zostawić swój
znak na każdej piosence.
-
Wydaje
mi się, że przywiązujecie dość dużą wagę do Waszej strony
lirycznej. Kto pisze teksty i jakie poruszają tematy?
Tak,
teksty są dla nas bardzo ważne. Chcemy się komunikować również
przez słowa, nie tylko instrumenty. Chcemy zostawić trochę naszych
nastrojów, uczuć, myśli, które być możemy dzielić ze
słuchaczami podczas słuchania utworów. Wspaniale
jest o tym myśleć! Napisałem
większość tekstów, ale muszę powiedzieć, że chłopaki bardzo
mi pomogli ugruntować słowa w najlepszy sposób z całą resztą
muzyki.
-
Pomimo
czasem mocno progresywnych zagrywek nie tracicie nic na pewnej
przebojowości. Na co kładziecie największy nacisk przy
komponowaniu? Melodie, technika czy też zależy Wam na równowadze
pomiędzy tymi czynnikami?
Właściwie
to staramy sie utrzymać balans. To prawdopodobnie klucz do
rozpoznania, że to nasza muzyka, jakby nasz znak towarowy. Ciągłe
badania nad wokalem i gitarową harmonią w zabójczych riffach! To
po prostu nasz gust, ale chyba brzmi dobrze!
-
Jak najbardziej. Na
płycie zamieściliście cover genialnego numeru Queen "Innuendo"
w ciekawej utrzymanej w Waszym stylu wersji. Czemu zdecydowaliście
się nagrać akurat ten kawałek?
Cóż,
w międzyczasie kiedy komponowaliśmy mieliśmy tez masę innych
pomysłów na próbach, kiedyś wypłynęło życzenie perkusisty,
żebyśmy zagrali „Innuendo” kompletnie zmienić aranżację.
Jesteśmy wielkimi fanami Queen… zagraliśmy więc to arcydzieło z
najlepszym nastawieniem i intensywnością możliwymi dla naszej woli
i zdolności… Co więcej powiedzieć? Oczywiście chcieliśmy
uniknąć wszelkich porównań, to po prostu hołd w naszym własnym
stylu dla muzyki, z którą się wychowaliśmy.
-
Wasza
płyta zrobiła na mnie ogromne wrażenie i uważam "Penthagon"
za jeden z lepszych debiutów jakie słyszałem w ostatnim czasie. A
Jaki był odzew sceny na Wasz album?
To
przyjemność wiedzieć, że Ci się podobało, więc dziękujemy!
Wiesz,
że jesteśmy anonimowym zespołem. To wspaniałe otrzymać tak wiele
gratulacji i komplementów od ludzi, których nie znamy, podczas
kilku naszych koncertów, przez Internet. Ludzie z innych zespołów
chcą dzielić z nami koncerty. To coś, co zwraca ci wszystkie
rzeczy i bzdury, które stawały nam na drodze. To znak, że
zrobiliśmy to dobrze!
-
Jak
wygląda Wasza aktywność koncertowa? Często grywacie na
żywo?
Nasze koncerty to pewnego rodzaju imprezy, ze względu na regularne trudności, aby ustalić termin koncertów w kraju i za granicą. Nie kierujemy się zasadą „PAY TO PLAY” więc gramy około 10-12 koncertów rocznie… Ale nie jest chyba aż tak źle!
Nasze koncerty to pewnego rodzaju imprezy, ze względu na regularne trudności, aby ustalić termin koncertów w kraju i za granicą. Nie kierujemy się zasadą „PAY TO PLAY” więc gramy około 10-12 koncertów rocznie… Ale nie jest chyba aż tak źle!
-
Tworzycie
już nowe numery z myślą o nowej płycie? W jakim kierunku podąży
Wasza muzyka?
Te
ostatnie dwa lata odznaczały się kilkoma zmianami w zespole.
Stefano Selvatico rozpoczął nowy projekt z Londoners Savage
Messiah, a Francesco Parlatore chciał zaangażować się w inne
sprawy, z dala od reszty zespołu, zarówno od ludzi jaki muzyki.
Niestety, to bardzo spowolniło promocję albumu na żywo i
komponowanie nowych utworów. Od stycznia mieliśmy szczęście
zreformować Penthagon wraz z przyłączeniem się Alessandro Tinti
na perkusji i Manuela Gatti na basie. Z tymi dwoma gośćmi, po kilku
sesjach w celu nauczenia się przez nich „starych” piosenek,
powinniśmy poświęcić się, ze spokojem, komponowaniu nowych
pomysłów, które w niedalekiej przyszłości mogą znaleźć się
na naszym nowym albumie. Pomysły znowu zaczęły się kręcić i
wydaje się, że wniosły nową krew także w nas.
-
Jaki
macie plan dla Penthagon na przyszłość? Co jest Waszym nadrzędnym
celem?
Nie
mamy określonych konkretnych celów, ale chcemy kontynuować to co
lubimy najbardziej, komponować naszą muzykę i grać ją na żywo.
-
Jak
zachęcilibyście potencjalnego słuchacza do zapoznania się z Waszą
muzyką?
Kiedyś
ktoś, kogo od dawna nie widzieliśmy, kupił naszą CD. Kiedy znowu
go spotkaliśmy, powiedział nam: „Słuchałem waszego albumu
przynajmniej pięć lub sześć razy. Teraz jest jednym z moich
ulubionych”… To napawa nas satysfakcją i może będzie to
sugestia dla tych, którzy są ciekawi i z pasja słuchają nowych
materiałów.
-
Wielkie
dzięki za wywiad. Ostatnie zdanie należy do Was.
Dziękujemy
wam za możliwość porozmawiania o nas i naszej Muzyce.
Chcielibyśmy
podziękować wszystkim naszym przyjaciołom i fanom, którzy
podążają za nami i wspierają nas podczas koncertów, przez
Internet i w codziennym życiu. Ogromny szacunek i DZIĘKUJEMY
WSZYSTKIM!
Do
zobaczenia,
Pozdrowienia
z Włoch!
PENTHAGON
tworzą:
Marco Spagnuolo – Alessandro Venzi – Alessandro Tinti – Mario Monteverde – Manuel Gatti
Marco Spagnuolo – Alessandro Venzi – Alessandro Tinti – Mario Monteverde – Manuel Gatti
sobota, 27 września 2014
Maltese Falcon - II (2012) (1986)
Po wydaniu w 1984 niezłego, ale nie powalającego debiutu „Metal
Rush” zaczęły się problemy z ówczesną wytwórnią Roadrunner.
Efektem tego był rozpad grupy i nie wydanie nagranego już drugiego
krążka. Na szczęście w 2012 roku dzięki No Remorse wszyscy fani
wreszcie mogli go posłuchać, a trzeba przyznać, że zdecydowanie
jest czego. Pisząc bez ogródek jest to najlepsze co Maltese Falcon
kiedykolwiek stworzył. Materiał pierwotnie nagrany w latach 1985-86
pomimo surowego jak tatar brzmienia poraża jakością muzyki.
Słychać tu już fascynację amerykańską sceną, a takie nazwy jak
Metal Church czy Savatage na pewno często przewijały się w
rozmowach między muzykami. Poza tym pojawiają się też odniesienia
do ich słynnych rodaków z Mercyful Fate. „II” to 8 utworów
plus 2 koncertowe bonusy. Już pierwszy numer „Black Rain” daje
nam obraz całej płyty i doskonale wprowadza w jej klimat. Mocarne
riffy, wirtuozerskie sola, dynamiczna sekcja i potężny głos
wokalisty to główne cechy tego wcielenia sokoła maltańskiego. Z
tych dźwięków bije ogromna energia i słychać wkurwienie muzyków.
Jest tu też całe mnóstwo zajebistych melodii przywodzących na
myśl jedynkę Metalowego Kościoła. Całość jest przepełniona
ciemną i wręcz ponurą atmosferą. W niektórych momentach na moich
plecach pojawiają się wręcz ciarki jak chociażby w „Twilight
Zone” czy „Behind the Fence”. Obok wspomnianych numerów
wyróżniłbym jeszcze „Hell Hunter” i mój ulubiony na dzień
dzisiejszy „The Refugee”. Pozostałe są równie wartościowe i
na pewno nie można ich traktować jako wypełniaczy. Koncertowe
bonusy jak można się domyślać mają jeszcze gorsze brzmienie, ale
z tego co da się usłyszeć to również są niczego sobie. Wielka
szkoda, że ten materiał nie ukazał się w swoim czasie, bo gdyby
tak się stało to jestem przekonany, że nazwa Maltese Falcon byłaby
dzisiaj dużo bardziej znana wśród metalowej braci, a „II”
miałaby szansę stać się jednym z klasyków lat '80.
5,2/6
5,2/6
Alpha Tiger - Melodie i rytm są esencją muzyki
Niemcy
raczej nie mogą narzekać na brak dobrych, młodych zespół
wykonujących heavy metal. Alpha Tiger prezentują tę bardziej
melodyjną odmianę i robią to na najwyższym poziomie. W tym roku
nakładem słynnej Century Media ukazała się ich druga płyta
zatytułowana „Beneath the Surface”, z którą zespół wiąże
ogromne nadzieje. Część z Was pewnie miała okazję zobaczyć ich
na żywo w Jaworznie podczas Metalfestu. Przed Wami gitarzysta Alpha
Tiger – Peter Langforth.
Jaki jest odzew na "Beneathe the surface"?
Odzew był i nadal jest bardzo pozytywny. Otrzymujemy bardzo miłe recenzje od prasy i mediów z całej Europy. Jednak najważniejsze jest to, że nasi przyjaciele i fani lubią nasz ostatni album! Oczywiście są też ludzie, którzy twierdzą, „Beneath The Surface brzmi zbyt nowocześnie”, albo „okładka nie jest wystarczająco oldschoolowa”, ale my zdecydowaliśmy się iść do przodu, a nie cofać się. Nie chcemy robić muzyki tylko dla jakiejś „elitarnej” grupy. Chcemy tworzyć ładne melodie i piosenki dla każdego. Było więc dla nas ważne, żeby zmienić odrobinę kierunek, w którym idziemy. Z daleka od tych zagorzałych brzmień lat ’80, bardziej w stronę solidnej, nowoczesnej produkcji z ciepłym i analogowym akcentem.
W latach 2007-2011 działaliście pod nazwą Satin Black i wydaliście płytę zatytułowaną "Harlequin". Jaką muzykę wtedy graliście?
Graliśmy w podobnym stylu jak teraz. Oczywiście nie na takim samym poziomie, na jakim jesteśmy teraz. Na początku byliśmy bardzo podatni na wpływy takich zespołów jak Metallica. Najpierw, kiedy Stephan dołączył do zespołu w 2009 mogliśmy zmienić nasze brzmienie w bardziej melodyjne. Jego klasyczne wykształcenie wokalne otworzyło nam drzwi, żeby grać taki typ muzyki. EP-ka „The Martyr’s Paradise” była naszym pierwszym dziełem w nowych barwach.
Jak doszło do podpisania kontraktu z Century Media? Jesteście z niej zadowoleni?
Sonic Attack było dla nas bardziej jak wyrzutnia. Większe wytwórnie nie podpisują kontraktów z małymi zespołami, jakim byliśmy w 2010 roku. Jednaj Karl Walterbach zauważył nasz potencjał. Mieliśmy plan, żeby wydać nasz pierwszy album pod banderą Sonic Attack, która była jego nową wytwórnią. Potem spotkaliśmy się z bardzo dobrą reakcja sceny i stawaliśmy się coraz bardziej popularni. Karl stawał się coraz bardziej naszym menadżerem, dopiero później szefem wytwórni. Kilka miesięcy później dostaliśmy kilka ofert od większych wytwórni i wybraliśmy najlepszą naszym zdaniem opcję dla zespołu, więc podpisaliśmy kontrakt z Century Media. Świetnie się pracuje z tymi chłopakami ponieważ mają duże doświadczenie w tym biznesie i są w stanie wypchnąć nas na wyższy poziom.
Zmieniliście też logo. Dlaczego?
Nie zmieniliśmy logo, po prostu zdecydowaliśmy się stworzyć drugie/alternatywne. Czasami dobrze jest mieć logo o bardziej podłużnym kształcie. Było niezbędne dla okładki „Beneath The Surface”, bo nasze wcześniejsze logo nie pasowało do całości. W przyszłości będziemy używać obu.
Diabeł
zwany Mammon stoi za wszystkimi złymi rzeczami, które dzieją sie
na świecie, mówię o chciwości, korupcji i nadużywaniu władzy.
Oprócz diabła widzisz polityków, prawników i bankowców, biurko
jest jak lustro, w którym odbija się ich prawdziwa twarz.
Rozumiesz: Pod powierzchnią (BeneathThe Surface)! Płonące dolary
obrazują zły wpływ pieniędzy na świecie. O to właśnie chodzi w
okładce.
Powiedzcie coś na temat pozostałych liryków?
Teksty są bardzo różne. Na przykład “From Outer Space” jest o uprowadzeniu i manipulacji. „Rain” jest o reinkarnacji. „Crescent Moon” opowiada historie romantycznej miłości, która jest silniejsza od życia i śmierci. „Along The Rising Sun” znaczy: nigdy nie jest za późno, żeby zacząć wszystko od nowa. Życie jest zbyt krótkie, żeby się smucić i martwić. A „Waiting For A Sign” jest bardzo smutną historią o myślach rodziców, którzy stracili swoja córkę. Tak jak powiedziałem, teksty są tym razem bardziej emocjonalne i osobiste. Wlałem w te teksty dużą siłę napędową!
Dzięki! Tak, melodie i rytm są dla mnie esencją muzyki! Wszystkie twoje techniczne umiejętności są bez znaczenia bez dobrego wyczucia melodii.
Gdzie nagrywaliście "Beneath..."? Kto odpowiada za produkcję?
Nagraliście klip do utworu "From Outer Space". Powiedzcie kilka słów na temat miejsca, reżysera etc.?
Kręciliśmy wideo w SO36 Club w Berlinie. Reżyserem był Silvio Rosenthal. To był długi i wyczerpujący dzień ponieważ wszystko organizowaliśmy sami. To był nasz pierwszy klip, więc nie mieliśmy w tym żadnego doświadczenia. Największym problemem był niski budżet i nacisk czasu. Jednak w tym świetle jestem zadowolony z rezultatów.
Zagraliśmy razem z Attic 5 koncertów i staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Mamy dobry kontakt i w przyszłości chcemy zagrać razem więcej razy. Lubię ich muzykę. Faktem jest, że ich muzyka jest bardzo zbliżona do King Diamond/Mercyful Fate. Ale robią kawał dobrej roboty. Tworzą przerażającą, diaboliczną atmosferę kiedy wychodzą na scenę. Moją ulubiona piosenką Attic jest „Join The Coven”.
Jakie
plany na przyszłość? Podobno wystąpicie m.in. na Wacken?
Tak,
będziemy grać w Wacken. Nie możemy już się doczekać. Będziemy
tez grac na wielu innych festiwalach, jak Bang Your Head Festival,
Metalfest Poland, Basinfire w Czechach i wielu, wielu innych. To
będzie emocjonujące lato! Jesienią będziemy kręcić kolejny klip
do nowego singla. Nasz kolejny album powinien wyjść późnym latem
2014 roku. Oczywiście będziemy też grać tak często jak to
możliwe i dawać dużo koncertów w klubach po festiwalach.
Wasz styl jest mocno zainspirowany latami '80. Chcielibyście jako zespół cofnąć się do tamtych czasów czy jesteście zadowoleni z życia w 21 wieku?
HMP:
Witam. Od premiery waszej drugiej płyty
minęło już kilka miesięcy. Czy z perspektywy tego czasu jesteście
z niej w pełni zadowoleni?
Peter
Langforth:
Tak… Nadal jestem zadowolony z Beneath
The Surface. Naprawde lubię jej brzmienie. Niektóre z piosenek
rosną za każdym razem, kiedy ich słuchasz. Proces pisania i
nagrywania był długi i wyczerpujący . Cieszę się, że już
skończyliśmy.
Jaki jest odzew na "Beneathe the surface"?
Odzew był i nadal jest bardzo pozytywny. Otrzymujemy bardzo miłe recenzje od prasy i mediów z całej Europy. Jednak najważniejsze jest to, że nasi przyjaciele i fani lubią nasz ostatni album! Oczywiście są też ludzie, którzy twierdzą, „Beneath The Surface brzmi zbyt nowocześnie”, albo „okładka nie jest wystarczająco oldschoolowa”, ale my zdecydowaliśmy się iść do przodu, a nie cofać się. Nie chcemy robić muzyki tylko dla jakiejś „elitarnej” grupy. Chcemy tworzyć ładne melodie i piosenki dla każdego. Było więc dla nas ważne, żeby zmienić odrobinę kierunek, w którym idziemy. Z daleka od tych zagorzałych brzmień lat ’80, bardziej w stronę solidnej, nowoczesnej produkcji z ciepłym i analogowym akcentem.
W latach 2007-2011 działaliście pod nazwą Satin Black i wydaliście płytę zatytułowaną "Harlequin". Jaką muzykę wtedy graliście?
Graliśmy w podobnym stylu jak teraz. Oczywiście nie na takim samym poziomie, na jakim jesteśmy teraz. Na początku byliśmy bardzo podatni na wpływy takich zespołów jak Metallica. Najpierw, kiedy Stephan dołączył do zespołu w 2009 mogliśmy zmienić nasze brzmienie w bardziej melodyjne. Jego klasyczne wykształcenie wokalne otworzyło nam drzwi, żeby grać taki typ muzyki. EP-ka „The Martyr’s Paradise” była naszym pierwszym dziełem w nowych barwach.
Czemu zdecydowaliście się
zmienić nazwę na Alpha Tiger?
W
2011 roku podpisaliśmy kontrakt płytowy z Sonic Attack i
wiedzieliśmy, że to ostatni moment, żeby zmienić nazwę.
Zmieniliśmy kilku członków zespołu oraz nasz kierunek w latach
2007 - 2011. Więc nie byliśmy już tym samym zespołem.
Musieliśmy to zrobić. Zdecydowaliśmy sie
zmienić nazwę na Alpha Tiger ponieważ podobała nam się jej siła
i energia. Kiedy ją słyszysz automatycznie myślisz o zespole
heavymetalowym. Takie mieliśmy podejście!
Jak doszło do podpisania kontraktu z Century Media? Jesteście z niej zadowoleni?
Sonic Attack było dla nas bardziej jak wyrzutnia. Większe wytwórnie nie podpisują kontraktów z małymi zespołami, jakim byliśmy w 2010 roku. Jednaj Karl Walterbach zauważył nasz potencjał. Mieliśmy plan, żeby wydać nasz pierwszy album pod banderą Sonic Attack, która była jego nową wytwórnią. Potem spotkaliśmy się z bardzo dobrą reakcja sceny i stawaliśmy się coraz bardziej popularni. Karl stawał się coraz bardziej naszym menadżerem, dopiero później szefem wytwórni. Kilka miesięcy później dostaliśmy kilka ofert od większych wytwórni i wybraliśmy najlepszą naszym zdaniem opcję dla zespołu, więc podpisaliśmy kontrakt z Century Media. Świetnie się pracuje z tymi chłopakami ponieważ mają duże doświadczenie w tym biznesie i są w stanie wypchnąć nas na wyższy poziom.
Okładkę "Beneath..."
podobnie jak w przypadku debiutu stworzył węgierski artysta Peter
Tikos. Jak na niego natrafiliście i czemu akurat on?
Nasz
menadżer, Karl Walterbach, skontaktował mnie z nim Peterm Tikosem.
Podoba mi się, w jaki sposób potrafi przenieść moje pomysły na
obrazy. W 100% odpowiadają moim zamiarom. Jego ilustracje nie
wyglądają zbyt staromodnie, nie wyglądają też na sztywne lub
sterylne. Ma talent do ciepłych i energetycznych kolorów. Mamy
dobre i profesjonalne relacje. Nadajemy na tych samych falach. Myślę
więc, że w przyszłości również zwrócimy się do niego w
sprawie okładek.Zmieniliście też logo. Dlaczego?
Nie zmieniliśmy logo, po prostu zdecydowaliśmy się stworzyć drugie/alternatywne. Czasami dobrze jest mieć logo o bardziej podłużnym kształcie. Było niezbędne dla okładki „Beneath The Surface”, bo nasze wcześniejsze logo nie pasowało do całości. W przyszłości będziemy używać obu.
Wasza
okładka współgra z tekstem tytułowego utworu. Możecie
przybliżyć ten koncept?
Moim
ulubionym kawałkiem jest "Eden Lies in Ruins". Możecie
powiedzieć coś na jego temat? Jakie są wasze
ulubione utwory?
Interesujący
wybór! “Eden Lies In Ruins” jest najdłuższym i najbardziej
progresywnym kawałkiem na albumie. Też lubię
ten utwór ponieważ zawiera w sobie wiele prawdy. Napisałem o
naszej Ziemi, która powoli upada. Tekst jest bardzo oczywisty.
Dodałem do niego kilka wersów z Biblii… żeby dodać mu
„epickości” (śmiech). W piosence jest zbyt późno na
jakiekolwiek zmiany, ludzie żyją we wraku wrakiem, który „kiedyś
nazywali domem” jedyne co mogą zrobić to się poddać. W
rzeczywistości myślę, że nie jest za późno, ale czas najwyższy,
żeby niektórzy ludzie w końcu się obudzili! To jakby sequel
utworu „Black Star Pariah”, albo naszej płyty „Man Or
Machine”.
Powiedzcie coś na temat pozostałych liryków?
Teksty są bardzo różne. Na przykład “From Outer Space” jest o uprowadzeniu i manipulacji. „Rain” jest o reinkarnacji. „Crescent Moon” opowiada historie romantycznej miłości, która jest silniejsza od życia i śmierci. „Along The Rising Sun” znaczy: nigdy nie jest za późno, żeby zacząć wszystko od nowa. Życie jest zbyt krótkie, żeby się smucić i martwić. A „Waiting For A Sign” jest bardzo smutną historią o myślach rodziców, którzy stracili swoja córkę. Tak jak powiedziałem, teksty są tym razem bardziej emocjonalne i osobiste. Wlałem w te teksty dużą siłę napędową!
Jak byście porównali
"Beneath..." do "Men or Machines"? Jakie są
największe rożnice? Jak w tym momencie oceniacie wasz debiut?
Główną
różnicą pomiędzy “Man Or Machine” i “Beneath The Surface”
jest to, że nasze brzmienie jest teraz bardziej dojrzałe.
Kompozycje są bardziej przemyślane a teksty są bardziej osobiste.
Również utwory są trochę bardziej emocjonalne niż te starsze.
Zdobyłem w zeszłym roku wiele ważnych doświadczeń i chciałem je
odzwierciedlić na naszym nowym dziele.
Kładziecie
olbrzymi nacisk na melodię. Jest to dla was najważniejszy element
muzyki?
Dzięki! Tak, melodie i rytm są dla mnie esencją muzyki! Wszystkie twoje techniczne umiejętności są bez znaczenia bez dobrego wyczucia melodii.
Jak długo zajęło wam
stworzenie materiału na drugi album? W jaki sposób tworzycie
utwory?
Zacząłem
pisać utwory na “Beneath The Surface” chwilę przed wydaniem
“Man Or Machine”. Potrzebowałem trochę więcej niż rok, żeby
napisać 9 piosenek. Nie mam żadnego master-planu kiedy tworzę nowe
utwory. Czasami zaczyna się od melodii, albo riffu, czasami mam
tylko temat, albo odczucie w jaki sposób chciałbym pisać.
Zazwyczaj tworzę główne partie piosenek. Kiedy już
skończę, prezentuję je reszcie zespołu. Stephan
pomaga mi z liniami wokalnymi. Na koniec tworzę teksty.
Gdzie nagrywaliście "Beneath..."? Kto odpowiada za produkcję?
Oba
albumy nagrywaliśmy w Musicflash Studios w Berlinie. Należy do
naszego menadżera, więc jest to dla nas bardzo komfortowe.
Nagrywaliśmy z Godim Hildmanem i Domim Glöcknerem. Andreas
Hilbert odpowiadał z miksowanie i mastering. Ja również byłem
zaangażowany w każdy etap produkcji.
Nagraliście klip do utworu "From Outer Space". Powiedzcie kilka słów na temat miejsca, reżysera etc.?
Kręciliśmy wideo w SO36 Club w Berlinie. Reżyserem był Silvio Rosenthal. To był długi i wyczerpujący dzień ponieważ wszystko organizowaliśmy sami. To był nasz pierwszy klip, więc nie mieliśmy w tym żadnego doświadczenia. Największym problemem był niski budżet i nacisk czasu. Jednak w tym świetle jestem zadowolony z rezultatów.
Limitowana
wersja CD digipak i podwójny LP zawiera dwa dodatkowe utwory. Są
to covery Loudness - "S.D.I" i Riot - "Flight of the
Warrior". Czemu wybór padł akurat na
nie?
Kocham
Loudness. Ogólnie mam słabość do J-Metalu. Potrzebowaliśmy bonus
tracka do japońskiego wydania „Beneath The Surface”, więc
zdecydowaliśmy się na cover piosenki „S.D.I”. Później jednak
pomyśleliśmy, że lepiej by było umieścić go również jako
dodatkowy utwór do wydania europejskiego. Zrobienie coveru Riot było
bardzo ważne dla zespołu, a szczególnie dla mnie! Są jednym z
moich najważniejszych wpływów. W zeszłym roku dostaliśmy ofertę,
żeby jechać z Riot w trasę. To było jak spełnienie
marzeń! Powiedzieliśmy: „Hell Yeah, oczywiście!” Ale
wszyscy wiedzą co sie stało. Mark Reale zapadł w śpiączkę i
umarł. Było nam bardzo smutno w związku z ta wielką stratą.
Żałuje, że nie miałem szansy go poznać. W Niemczech „Beneath
The Surface” wydaliśmy dokładnie rok po tej tragicznej śmierci.
Ten cover to nasz hołd dla niego.
Pod koniec ubiegłego roku
mieliście trasę z W.A.S.P. Jak wam się grało z tym legendarnym
zespołem? jakie były wasze relacje z Blackiem?
Nie
mieliśmy z Blackiem żadnych kontaktów, widzieliśmy go od czasu do
czasu. Nie chciał z nikim rozmawiać. Porozumiewał się z nami
tylko przez swojego tour - managera. To nie było zbyt miłe, ale nie
spodziewaliśmy się niczego innego. Jednak koncerty były świetne,
graliśmy co wieczór przed więcej niż 1000 ludzi. Duża część
fanów WASP lubiła naszą muzykę, więc czego więcej chcieć?
Niedawno graliście też
koncerty z waszymi rodakami z Attic. Co sądzicie na temat ich
muzyki? Na mnie osobiście zrobili bardzo duże wrażenie.
Zagraliśmy razem z Attic 5 koncertów i staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Mamy dobry kontakt i w przyszłości chcemy zagrać razem więcej razy. Lubię ich muzykę. Faktem jest, że ich muzyka jest bardzo zbliżona do King Diamond/Mercyful Fate. Ale robią kawał dobrej roboty. Tworzą przerażającą, diaboliczną atmosferę kiedy wychodzą na scenę. Moją ulubiona piosenką Attic jest „Join The Coven”.
Moją też (śmiech).
Widziałem was w 2011 roku, gdy otwieraliście festiwal Keep it True.
Jak wspominacie ten występ?
To
był dla nas bardzo szczególny występ. Po raz pierwszy graliśmy
dla tak ogromnego tłumu. Publiczność była świetna. Do dzisiaj
mam gęsią skórkę, kiedy oglądam nasza bisową „Queen Of The
Reich” na Youtubie! Keep It True jest jednym z moich ulubionych
festiwali i co roku próbuję go odwiedzić. Oliver i jego ekipa
zawsze odwalają kawał dobrej roboty. To spotkanie całej
undergroundowej sceny Europy i to właśnie nadaje festiwalowi
unikalności. Dla nas to był początek naszej kariery. Dzięki temu
koncertowi zdobyliśmy uwagę i oferty od innych zespołów i
festiwali. Naprawdę mam nadzieje, że pewnego dnia będziemy mieli
jeszcze szansę zagrać na tym festiwalu!
Czym zajmujecie się na co
dzień? Z grania w zespole raczej ciężko się utrzymać.
Ja
jestem studentem. Ciężko jest pogodzić zespół i naukę. Jednak
jako student mogę tak zaaranżować swój czas, że jestem w stanie
wykonać wszystkie czynności związane z zespołem. Alpha Tiger stał
się przez te lata pełnoetatowa praca i potrzebuje całej mojej
uwagi. Tak czy inaczej, staram się skończyć studia tak dobrze jak
to możliwe.
Dzięki komu
zainteresowaliście się Heavy Metalem? Jakie są wasze największe
inspiracje?
Słucham
muzyki każdego rodzaju. Heavy Metal jest jedynie częścią mojego
gustu muzycznego. Kiedy zaczynałem słuchać muzyki metalowej miałem
obsesję na punkcie Metallici, później Maiden, Priest i Sabbath.
Wkrótce jednak odkryłem zespoły jak Fates warning, Riot, Crimson
Glory czy Queensryche. W tamtym czasie to były moje główne
inspiracje. Dzisiaj słucham więcej zespołów takich jak Rush,
Queen czy Petera Gabriela! To muzyka dla wieczności! Oczywiście
nadal kocham Heavy Metal, ale ja jeszcze chcę się rozwijać jako
kompozytor i muzyk.Wasz styl jest mocno zainspirowany latami '80. Chcielibyście jako zespół cofnąć się do tamtych czasów czy jesteście zadowoleni z życia w 21 wieku?
Urodziłem
sie w 1988 roku, więc nie mam żadnego wyobrażenia jak to było być
metalowcem w latach ’80. Znam jedynie zdjęcia i wideo z
tego okresu. Nie mogę więc wybrać. Nie lubię
myśleć o rzeczach czy sytuacjach, których nie jestem w stanie
zmienić. Dzisiaj jest o wiele łatwiej założyć zespół. Trudniej
jednak stać się popularnym zespołem ponieważ pełno jest dzisiaj
innych zespołów. Każda dekada ma swoje plusy i minusy, musze to
zaakceptować. Chciałbym jednak móc doświadczyć jak to było
nagrywać album w taki sposób jak to robiono w latach ’70 i ’80.
Oczywiście epoka cyfrowa ma swoje zalety, ale chciałbym pewnego
dnia czegoś takiego doświadczyć.
Ostatnio powstaje co raz
więcej znakomitych nowych zespołów grających klasyczny heavy
metal takich jak Alpha Tiger. Myślicie, że ta muzyka może jeszcze
kiedyś zdobyć taką popularność jak w latach '80? Obecnie tylko
kilka wielkich nazw jak Iron Maiden czy Judas Priest może ściągnąć
na swoje koncerty rzesze fanów. Reszta grywa raczej w małych
klubach dla najwierniejszych. Jakie jest wasze zdanie na ten temat?
Tak,
zawsze jest taka możliwość, że ktoś stanie sie tak sławny jak
Maiden czy Priest. Ale jeżeli chcesz być tak wielki jak Maiden, nie
możesz brzmieć jak Maiden! Musisz stworzyć coś nowego, swoje
własne i unikalne brzmienie. Dobrym tego przykładem jest Volbeat.
Mają bardzo specyficzne brzmienie z prostymi rymami i chwytliwymi
melodiami, dlatego stali się tak popularni w ostatnich latach. Nie
możesz sięgnąć do pewnego poziomu jeżeli nie znajdziesz własnej
drogi. Właśnie to staramy się zrobić, ale to w cale nie jest
łatwe.
To już wszystko z mojej
strony. Życzę Wam sukcesu z "Beneath..." i jeszcze
lepszej trzeciej płyty. Hail!
Dziękuję
bardzo! Do zobaczenia, mam nadzieję!
wtorek, 23 września 2014
Lady Beast - Kocham kobiety metalu!
Nie
lubię przydługich wstępów, więc przejdę od razu do sedna.
Pochodząca z Pittsburgha grupa Lady Beast zadebiutowała niedawno
płytką “Lady Beast” Jeśli lubicie klasyczny Heavy Metal w
klimacie Judas Priest, Iron Maiden czy Warlock mocno osadzony w
latach '80 i nie macie nic przeciw kobietom za mikrofonem to
powinniście zwrócić na nich uwagę. O najistotniejszych sprawach
dotyczących Lady Beast opowiada wokalistka Deborah Levine.
HMP:
Witam. Na początek opowiedzcie jak doszło do powstania Lady Beast?
Deborah
Levine: Właściwie
to Lady Beast rozpoczynało jako inny zespół pod nazwą Long To
Hell (ze mną i Gregiem) około sześć lat temu, albo więcej! Nie
pamiętam (śmiech). Była taka piosenka, która napisaliśmy i
trzymaliśmy, żeby użyć jej w naszym nowym projekcie, którym
zostało Lady Beast. Znaleźliśmy naszego gitarzystę, Tommy'ego,
około rok później (po tym jak odszedł nasz pierwszy gitarzysta,
Steve), Adama, naszego perkusistę, około rok później, a Chrisa
(Twiza) naszego gitarzystę rytmicznego też później. To był
długi proces, ale teraz jesteśmy wszyscy razem i warto było
czekać!!!
Deborah
nie wyglądasz na bestię, więc skąd ta nazwa (śmiech)?
(śmiech)
Wygląd może mylić. Zazwyczaj jestem uśmiechnięta, ale były
takie momenty na scenie i poza nią, kiedy musiałam skopać parę
tyłków (śmiech). Również, jak już wcześniej wspomniałam, to
była jedyna piosenka, która przetrwała z naszego ostatniego
projektu muzycznego. Pomyśleliśmy, że to fajna nazwa, więc ją
zatrzymaliśmy.
Jak
długo tworzyliście materiał na debiut? Nagraliście wszystkie
utwory czy może macie jeszcze jakieś kawałki w zanadrzu?
Album
jest interesujący ponieważ utwory zostały napisane przez różnych
ludzi. Ponieważ wszyscy członkowie zespołu muszą zmagać się ze
zmianami i wybojami na drodze… Nasz pierwszy gitarzysta (Steve
Lauck) napisał pierwszych kilka piosenek na albumie. Po tym jak
odszedł Tommy, Adam, Twiz i Greg się tym zajęli. Przearanżowaliśmy
niektóre z nich i dopisaliśmy brakujące. To wielka ulga, kiedy
album w końcu się ukazuje, ponieważ przynajmniej dla nas, niektóre
z tych piosenek były bardzo stare, ale brzmiały lepiej niż
kiedykolwiek! W tym momencie jesteśmy w ¾ drogi do naszego drugiego
albumu. Zdecydowanie nabyliśmy trochę dobrych studyjnych nawyków i
wskazówek, które naprawdę pomogą nam przy kolejnym albumie.
Jak
wygląda u Was proces twórczy? Kto
jest głównym kompozytorem?
Zarówno
Tommy jak i Twiz tworzą wspaniałe riffy, które zostaną
wprowadzone w praktyce i albo od razu przemienia się w zajebista
piosenkę, albo zaczynamy proces odsuwania ich na bok i sięgania po
jakieś stare riffy, które czekały na swoje użycie, albo po prostu
staramy się, żeby były naszym brzmieniem. Adam i Tommy też będą
po prostu jammować jakieś piosenki, żeby rytm miał sens jeszcze
zanim go usłyszymy. To
naprawdę pomaga. Ja piszę wszystkie teksty i melodie do utworów.
Kocham to!
Jaka
jest Wasza muzyczna droga? Lady Beast jest waszym pierwszym zespołem
czy macie tez jakieś doświadczenia z innych kapel?
Lady
Beast jest praktycznie moim pierwszym prawdziwym zespołem. Jak już
wcześniej powiedziałam, byłam w innym, ale istniał bardzo krótko.
Reszta chłopaków była w wielu różnych innych zespołach!
Prawdopodobnie jest ich zbyt wiele, żeby tu wymienić! Obecnie
najbardziej hardkorowy jest Adam z Oh Shit They’re Going To Kill Us
(Thrash przechodzący w metal), Greg z WrathCobra (D-beat crust
metal), Twiz z Carousel (rock’n’roll lat ’70).
Traktujecie
"Lady Beast" jako pełnowymiarowy album czy jako EP?
Traktujemy
go jako album pełnowymiarowy. To zabawne, bo otrzymaliśmy wiele
komentarzy o tym, że album jest krótki. Myślimy, że jest taki
jaki być powinien! (śmiech). To był nasz debiut w świecie.
Chcieliśmy nagrać go bez fanaberii i na temat. Jest więcej niż
myślisz albumów heavymetalowych, które trwają mniej niż 40
minut! „Number
Of The Beast”, „Reign In Blood”… lista jest długa. Lepiej
zostawić ludzi z niedosytem, żeby chcieli więcej!
Najpierw
w ubiegłym roku ukazał się winyl, a dopiero na początku czerwca
tego roku CD i kaseta. Dlaczego tak?
Wydaliśmy
winyl sami w wytwórni Grega, Cobra Cabana Records. Zdecydowaliśmy
się, żeby wypuścić go najpierw na winylu, bo jest klasyczny,
kolekcjonerski i ma najlepsze brzmienie. Wszyscy kolekcjonujemy
winyle i szanujemy je próbując utrzymać żywe. Jest to również
tak klasycznie heavymetalowe!! Sami wszystko sfinansowaliśmy, wiec
prawdę mówiąc nie było innego wyjścia niż czekać na CD… nie
mieliśmy pieniędzy.
Do
wersji CD dodaliście jako bonus cover Judas Priest "Ram it
Down". Dlaczego zdecydowaliście się na ten numer? Gracie
jeszcze inne covery?
Wypuszczenie
albumu w Europie nie będąc dobrze znanym wydaje sie być wyzwaniem.
Chcieliśmy więc zamieścić znajoma melodię, która zwróci uwagę!
Judas Priest jest jednym z moich najbardziej ulubionych zespołów
wszechczasów! Właściwie to graliśmy jako Judas Priest na
Halloweenowym koncercie coverowym… robiliśmy
też kawałki Dio i Guns’N’Roses. Świetna
zabawa! Wybraliśmy “Ram it Down” ponieważ jest to piosenka o
tak wysokiej energii… piosenka, jaka sami chcielibyśmy napisać!
Również nie przesadzona i nieoczekiwana. Wokale grupy podczas
refrenów były również zabawne! Chłopaki nie dostają zbyt dużo
czasu przy mikrofonie! (śmiech)
Należycie
do stajni francuskiej Inferno Records. Jak do tego doszło? Jak Wam
się podoba współpraca?
Prawdopodobnie
już od jakiegoś roku poznaliśmy Fabiena z Inferno Records i
powstała więź! Wydał nasz album na CD i kasecie w swojej wytwórni
w ostatnim czerwcu, w 2013 roku. Praca z nim była niesamowita jak
dotąd i wykroczył daleko poza promocję albumu. Mieliśmy wiele
zagranicznych recenzji i wywiadów, które nie byłyby możliwe bez
jego ciężkiej pracy. (śmiech) Jesteśmy mu bardzo wdzięczni .
Jak
promujecie debiut? Co z koncertami? Planujecie
jakąś trasę?
Fabien
zdecydowanie przejął stery i wysyła go na cały świat. Webziny,
magazyny, itd. Z pewnością mamy duże lokalne wsparcie i właśnie
wróciliśmy do domu z trasy po środkowym zachodzie. To było
wspaniałe, zdobyliśmy wielu nowych przyjaciół i fanów. To była
nasza pierwsza trasa i powiedziałabym, że odniosła sukces! Mamy
umówionych kilka koncertów na lato, a później jesienią do
studia, żeby nagrać nawą płytę. Zostało nam tylko kilka utworów
do skończenia!
Wśród
swoich inspiracji wymieniacie między innymi Iron Maiden i Judas
Priest. Ja jednak z wiadomych względów porównuję was z Warlock
czy Hellion. Jakie jeszcze zespoły miały na was największy wpływ?
Jakie są twoje ulubione wokalistki Deborah?
Z
pewnością kocham kobiety metalu!!! Oczywiście Doro z Warlock i
Kate z Acid są dla mnie zdecydowanie inspiracją! Niedawno w tym
roku, po raz pierwszy widziałam Doro i było niewiarygodnie. Dałam
jej koszulkę Lady Beast! (śmiech) Również Ronnie James Dio jest
wokalistą,, którego zakres jest mi bliski. Więc śpiewanie z nim
jest bardzo zabawne dla mnie, a jego słowa po prostu cię porywają.
Tworzycie
już jakieś nowe utwory czy na razie tylko promocja "Lady
Beast"?
Tak!
Tak! W
sumie to mamy już w więcej niż połowie napisany nasz drugi album.
Tym razem jest naprawdę fajnie, bo wszystkie piosenki będą
stworzone przez nasz obecny skład. Myślę, że na drugim albumie
zauważycie pewien rozwój w stosunku do pierwszego… jest odrobinę
szybszy, prawdopodobnie też trochę cięższy? Nie mogę się już
doczekać aż ludzie go usłyszą!
Jak
scena odebrała waszą płytę? Jakie opinie do Was dochodzą na jej
temat?
Z
przyjemnością musimy powiedzieć, że większość odzewu na album
była wspaniała! Ludzie są podekscytowani oldschoolowym brzmieniem,
które wytworzyli ludzie wychowani w heavy metalu. Oczywiście każdy
ma inne ucho i było tez trochę krytyki… ale kochamy to! To
naprawdę pomaga ci spojrzeć na rzeczy z innej perspektywy i
dorosnąć jako muzyk.
Czego
możemy się spodziewać ze strony Lady Beast w przyszłości? Jakie
macie plany?
Możecie
spodziewać się kolejnej płyty przed następną wiosną i, miejmy
nadzieję, europejskiej trasy!! W tym momencie chodzi głównie o
dostanie się tam i granie dla ludzi! Uważajcie, bo przyjedziemy do
miasta w waszej okolicy!!
Wielkie
dzięki za wywiad. Słowo na koniec?
Jesteśmy
bardzo wdzięczni, że dotarliście do nas i rozmawialiście z nami.
Pozdrawiamy! Heavy
metal is the law!!!
poniedziałek, 22 września 2014
Gengis Khan - Gengis Khan Was a Rocker (2013)
Odwlekałem napisanie tej recenzji tyle razy, że w końcu minęło
już 1,5 roku od premiery tego krążka. Jednak strasznie męczyło
mnie jego słuchanie i zawsze znajdowałem jakiś powód, żeby
odłożyć to na później. W końcu nadszedł ten dzień, w którym
przyszło mi zmierzyć się z debiutem Włochów z Gengis Khan.
Mówiąc kolokwialnie dupy ta muzyka nie urywa. Jest oldschoolowo, są
klasyczne heavy metalowe riffy, czasem trochę hard rocka czy nawet
glamu. Do tego słychać, że granie sprawia tym trzem makaroniarzom
radochę, ale większej kariery im nie wróżę. Jeszcze początek
płyty w postaci „What the Hell is Going on” i „Into the Fire”
jest całkiem niezły i daje nadzieję na porządną dawkę heavy
metalu. Niestety z każdym kolejnym kawałkiem emocje siadają, a gdy
słyszę „Welcome in the Middle” to już zaczynam zgrzytać
zębami. Dawno nie słyszałem tak męczącej i irytującej balladki.
Tak naprawdę to całkiem niezły jest jeszcze tylko „1984 in
Tokyo”, w którym riffy przywodzą na myśl stary Accept, a
konkretnie „Princess of the Dawn”. Reszta jest po prostu
przeciętna, a gdy dodamy do tego jeszcze 4 utwory z demo
zamieszczone jako bonusy to już robi się bardzo ciężko. 55
minutowy album z tak mało ciekawą muzyką to zdecydowanie
przegięcie. Jako ciekawostkę mogę dodać, że głos i sposób
śpiewania wokalisty przywodzi na myśl Steve'a Sylvestra z Death SS,
ale to też nie ten sam poziom. W ostatnim utworze podstawowego
programu płyty mamy gościnny udział Blaze'a Bayleya, który
ostatnio występuje gdzie tylko popadnie, ale pomimo tego, że jestem
fanem jego głosu to tego utworu nie uratował. „Gengis Khan was a
Rocker” to bardzo przeciętny debiut, jednak może w przyszłości
będzie lepiej. Oczywiście nie mam zamiaru ich skreślać, gdyż
kupa to to na pewno nie jest. Jednak w dzisiejszych czasach i przy
tak ogromnej konkurencji potrzeba czegoś więcej niźli tylko
oldschoolowego brzmienia i takiegoż „imydżu”.
3/6
3/6
Crosswind - Vicious Dominion (2014)
Warto było czekać tyle czasu na nowe wydawnictwo Crosswind. Ich
ostatni i zarazem pierwszy oficjalny materiał ukazał się 4 lata
temu dzięki Stormspell rec. Tamta płyta była zbiorem ich dwóch
epek i z tego co pamiętam zrobiła na mnie jak najlepsze wrażenie.
Grecy, tym razem już w barwach No Remorse, przygotowali bardzo
smakowitą ucztę dla fanów power metalu. W składzie zaszła jedna,
ale bardzo istotna zmiana, bo na pozycji gardłowego. Nowy śpiewak
Vasilis Topalidis jest fantastycznym nabytkiem i doskonale wpasował
się w styl zespołu ze swoim mocnym i czystym głosem. Jego
najmocniejszym punktem są wysokie i melodyjne partie, w których
jest bezbłędny. Natomiast muzyka Crosswind nie uległa większej
zmianie poza tym, że jest dojrzalsza, mocniejsza i po prostu lepsza.
Zdecydowana większość utworów jest utrzymana w szybkich tempach,
a jedynym wyjątkiem jest marszowy „Grim Steeds” przywodzący na
myśl najlepsze czasy epickiego metalu. Podstawą muzyki Greków jest
z pewnością mocny i rozpędzony power metal, który w połączeniu
ze świetnymi melodiami tworzy mieszankę iście wybuchową. Ten
krążek aż kipi energią i radością grania. Tym co jeszcze
wyróżnia Crosswind są klawisze, ale na całe szczęście użyte w
odpowiednich proporcjach dają tym utworom dodatkową przestrzeń i
podniosłą atmosferę. Ale bez obaw, tutaj rządzą gitary. Sam
zespół określił swoją muzykę jako wypadkową melodyki NWoBHM,
szybkości i techniki niemieckiego poweru oraz amerykańskiej
epickości. I chyba coś w tym jest. Crosswind można nazwać
połączeniem Iron Maiden, wczesnego Helloween, Gamma Ray oraz
również wczesnych Queensryche czy Crimson Glory. Wracając do płyty
to jest dosyć krótka, bo trwa zaledwie 42 minuty, ale jak już
niejednokrotnie powtarzałem wolę krótsze i konkretniejsze strzały
niż przekombinowane męczenie buły. W tym wypadku jest idealnie, a
płyta przelatuje tak błyskawicznie, że nie pozostaje nic innego
jak tylko włączyć „repeat”. Wszystkie utwory od podniosłego
orkiestralnego intro „From the Ashes”, poprzez rozpędzone i
niezwykle melodyjne „Angels at War”, przebojowe „Aeons”, aż
do zamykającego „Eye of the Storm” są znakomite. Nie mu tu
żadnych mielizn czy wypełniaczy tylko 8(plus intro) power
metalowych ciosów o ogromnej sile rażenia. Crosswind nagrał
rewelacyjny album, który mam nadzieję nie przejdzie bez echa. Nie
jest to nic mega oryginalnego ani przełomowego, ale i tak sprawia
masę radochy, a o to chyba tak naprawdę chodzi. Ocena płyty to na
razie 5, ale przykładowo za tydzień może być wyżej, bo „Vicious
Dominion” ma w sobie tę zajebistą cechę, że z każdym
przesłuchaniem podoba mi się bardziej.
5/6
5/6
czwartek, 18 września 2014
Gloryful - Ocean's Blade (2014)
To się nazywa pójście za ciosem. W 11 miesięcy od wydania
debiutu na rynku ukazał się, ponownie w barwach Massacre records,
drugi album Gloryful „Ocean Blade”. „The Warrior's Code”
zrobił na mnie ogromne wrażenie, więc czekałem z niecierpliwością
na to co tym razem pokaże piątka Niemców z Gelsenkirchen. W
składzie nastąpiła jedna zmiana na pozycji basisty, ale nie ma to
żadnego wpływu na jakość muzyki. „Ocean Blade” to koncept
opowiadający historię Sedny, bogini mórz, ale nie będę zagłębiał
się teraz w fabułę tylko skupię się na muzyce. Otóż tutaj nie
ma większych różnic w porównaniu z jedynką. Dalej jest
przeważnie szybko, nie brak podniosłych i chwytliwych melodii,
gitarzyści toczą ze sobą pojedynki, a sekcja podbija tempo.
Wokalista Johnny La Bomba śpiewa mocno, męsko, heroicznie, ale też
bardzo melodyjnie. Na „Ocean Blade” da się wyczuć ten
specyficzny „morski” klimat do czego poza tekstami oraz bardzo
udaną okładką przyczynia się też sama muzyka. Tym razem jest
mniej Manowar i Iron Maidem, a więcej Running Wild czy nawet
Stormwarrior. Kilka utworów jest w stanie naprawdę mocno
pozamiatać. Jednym z nich jest na pewno otwieracz „Hiring the
Dead” zaczynający się od szumu morza, przeradzający się później
w znakomity heavy metalowy numer utrzymany w średnim tempie i z
zajebistym refrenem. Podejrzewam, że idealnie się sprawdzi na
koncertach. Dalej mamy rozpędzone powerowe petardy w postaci „El
mare E libertad” czy kawałka tytułowego oraz „The Master's
Hands” z chwytliwym refrenem i chórkami. Wyróżnić też trzeba
akustyczną balladkę „Black Legacy” kojarzącą się z podobnymi
numerami bardów z Blind Guardian. Taki trochę ogniskowy, ale w
pozytywnym tego słowa znaczeniu klimat. Dalej jest absolutny urywacz
dupy „All Men to the Arms”. Zdecydowanie najagresywniejszy,
szybki powerowy strzał w pysk. Obok pierwszego numeru mój
zdecydowany faworyt jeśli idzie o ten krążek. „Siren Song” ma
fajny runningowy riff, dobry refren i „pirackie chórki, a na
koniec słychać nawet zawodzenie syren. „Cradle of Heroes” też
jest niezły, ale jednak trochę mu brakuje. Po epickim początku
wchodzą utrzymane w średnim tempie zwrotki, które są naprawdę
świetne, niestety potem mamy średni refren. Oczywiście numer w
dalszym ciągu jest bardzo dobry. Najsłabszy na płycie jest
„McGuerkin on the Bridge”, szybki power, ale całościowo raczej
przeciętny. Krążek wieńczy dwuminutowa miniaturka zagrana na
wiolonczelach pod szum morskich fal. Jakie wnioski? Mnie ta płyta
nie rozwaliła od pierwszego przesłuchania tak jak debiut, ale na
całe szczęście zyskuje z każdym kolejnym razem i na chwilę
obecną jaram się nią niemiłosiernie. Słychać tu mniej
oczywistych wpływów i da się nawet wychwycić pewien pierwiastek
typowy tylko dla Gloryful. Muzyka jest bardziej uporządkowana i
przemyślana, ale czasem może brakować tego żywiołu i
nieskrępowanej energii debiutantów. Przyznaję jednak z czystym
sumieniem, że mnie nie zawiedli i oby tak dalej.
5/6
5/6
wtorek, 9 września 2014
Ruler - Powrót do dni chwały
Cała
egzystencja włoskiego Ruler wydaje się być jednym wielkim hołdem
dla ruchu NWoBHM. Muzyka, image, a nawet okładka, która wygląda
jakby była stworzona dla Iron Maiden. Niedawno nakładem My
Graveyard prod. światło dzienne ujrzał ich drugi krążek „Rise
to Power”, który przewyższa pod wieloma względami również
udany debiut „Evil Nightmares”. Gitarzysta Mattia Baldoni wydaje
się być niezwykle podekscytowany tym krążkiem i pełen entuzjazmu
udzielił wyczerpujących i ciekawych odpowiedzi na wszystkie moje
pytania.
HMP:
Witam. Jak wrażenia po premierze „Rise to Power”? Jesteście
dumni z tej płyty?
Mattia
„Heavy Matt” Baldoni: Cześć, jesteśmy wdzięczni i
zaszczyceni wystąpieniem w waszym zinie. Dziękujemy za ten wywiad!
Co
do pytania: tak, jesteśmy bardzo zadowoleni i dumni z naszego
dzieła. Uwielbiamy wszystko co dotyczy „Rise to Power”: jego
utwory, nasze granie, brzmienie, grafikę, zdjęcia, itd. Wydaje mi
się, że mamy całkiem dobre wsparcie, chociaż recenzje i wywiady
pojawiają się kilka miesięcy po jego wydaniu. Kiedy nagrywaliśmy
i wydawaliśmy „Evil Nightmares”, wręcz przeciwnie, natychmiast
otrzymaliśmy sporo recenzji i wywiadów, prawdopodobnie dlatego, że
był to nasz pierwszy album.
Jakie
są największe różnice dzielące oba wasze albumy pod wzgłedem
samej muzyki?
Myślę,
że jesteśmy dużo dojrzalsi jako kompozytorzy i muzycy.
Powiedziałbym, ze każdy utwór ma bardziej zbalansowaną strukturę
niż pierwsze piosenki, nasze granie jest bez wątpienia bardziej
agresywne, a produkcja lepiej pasuje do naszej muzyki. Zrobiliśmy
też krok do przodu w przypadku umiejętności muzycznych, pisząc
utwory, które są trudniejsze do grania. Nie mówię, że nasz
pierwszy album jest zły: powiedziałbym raczej, ze nagrywając go
nie mieliśmy prawie w ogóle doświadczenia (graliśmy razem dopiero
od roku i tylko jeden z nas nagrał już wcześniej album), więc
popełniliśmy kilka błędów. Po „Evil Nightmares” mieliśmy 12
miesięcy, żeby naprawić te błędy: każdy z nas pracował nad
swoim instrumentem, dużo ćwiczyliśmy i tym razem wiedzieliśmy, co
znaczy praca w studiu nagraniowym.
A
jak oceniacie brzmienie albumu? Jesteście z niego w pełni
zadowoleni? Jak byście porównali obie wasze płyty pod tym kątem?
Jesteśmy
całkowicie zadowoleni. Przy “Rise to Power” wybraliśmy średnie
częstotliwości.
To,
co sprawia, że „Rise” jest lepsze od „Evil” to bez wątpienia
mastering. „Evil Nightmares” było masterowane przez osobę,
która swoją robotę wykonała niedbale, czego żałujemy. Kiedy
nagrywaliśmy „Rise to Power” porównaliśmy jego testowy
mastering z ostatecznym masteringiem „Evil Nightmares”, o mało
się nie załamaliśmy i popłakaliśmy. Brzmiało,
jakbyśmy słuchali jej przez frytkownice. Bez sensu! To
główny powód, dlaczego słuchając “Rise to Power” zauważysz
mocniejsze, czystsze i tnące brzmienia.
”Rise
to Power” jest również lepszy od strony wizualnej. Okładka,
która zdobi ten krążek jest fantastyczna. Kto jest twórcą tego
obrazka? Skojarzenia z Maiden chyba nie są przypadkowe?
Może
będę trochę stronniczy, ale jestem przekonany, że “Rise to
Power” ma jedną z najlepszych okładek jaką widziałem. Kiedy
zobaczyliśmy pierwszą wersję, która była czarno-biała,
pomyśleliśmy, że była tak świetna, że moglibyśmy użyć jej
równie dobrze w takiej wersji.
Musimy
za to podziękować Dimitarowi Nikolovi, prawdziwemu geniuszowi i
gentelmanowi. Jego dzieło jest absolutnie wielkie, o wiele lepsze
niż śmieliśmy marzyć i wykracza poza zwykłe ryzowanie obrazu:
badanie każdej pojedynczej części, informowanie nas przez cały
czas itd. Co więcej, mówię ci to dlatego, bo według mnie on
zasługuje na jak największe promowanie, jego piętno jest bardziej
niż uczciwe. Co do okładek Iron Maiden, nie mogę zaprzeczyć
prawdzie!
Okładki
albumów Dereka Riggsa zdefiniowały standardy ikonografii HM, które
wielu z nas podziwia i uwielbia. Pomyśleliśmy, że te standardy
były najlepsze do zaprezentowania sceny, jaką widać na naszej
okładce. Dimitar jest fantastyczny, bo rozumie dokładnie czego
potrzebowaliśmy i stworzył grafikę, która przywodzi ci od razu na
myśl klasyczne okładki HM i niemniej zachowuje jego unikalny styl.
Na
nowej płycie jest chyba trochę mniej grania pod Maiden i słychać,
że prbowaliście dodać trochę nowych nspiracji. Taki dajmy na to
„The Temple of Doom” kojarzy się z wczesnym Manowar. Dobry trop?
Tak,
zgadzam sie z tobą: na tym albumie można znaleźć wszystko, co
wpływa na mnie jako kompozytora. To kolejny powód, dla którego
„Rise of Power” jest lepszym albumem od „Evil Nightmares”:
jest bardziej osobisty, nadal zorientowany w stronę Iron Maiden, ale
nie tylko.
Walczyliśmy,
żeby zmiksować wszystkie nasze inspiracje i stworzyć brzmienie
Ruler; nie chcemy być kolejnym zespołem, który za wszelka cenę
stara się zdobyć sukces jak Iron Maiden, głównie dlatego, że nie
można być lepszym od Iron Maiden. Nikt nawet nie zbliży się do
ich wielkości.
„The
Temple of Doom” brzmi bardziej jak Manowar, masz rację. Kiedy
zacząłem ją pisać, jedną z pierwszych rzeczy, jakich byłem
pewny było to, że będzie epicka i wojownicza. Przez to
zdecydowałem, ze użyję moich pomysłów, żeby napisać utwór, o
którym zawsze marzyłem: utwór o Indianie Jonesie. Po tym jak
podjąłem tę decyzję, całkiem naturalnie popłynąłem w bardzo
precyzyjnym kierunku komponowania „The Temple of Doom”.
Ciekawym
utworem jest „Back to the Glory Days”, który jest jakby podróżą
do wczesnych dni NWoBHM i hołdem dla tych czasów. Wydaje mi się,
że ten numer w pewien sposób definiuje waszą muzyczną postawę?
Absolutnie.
Tekst jest hołdem dla naszych NWOBHM idoli. Piosenka otwiera album,
bo chcieliśmy wyjaśnić kim jesteśmy jako ludzie i jako metalowcy.
Czujemy, że mamy dużo wspólnego z chłopakami i dziewczynami,
którzy dzień po dniu próbowali używać tej muzyki do walki ze
społeczeństwem, które ich nie chciało. Wiele z ich historii
mogłoby posłużyć jako scenariusz do filmu, bycie młodym rockerem
było niesamowicie skomplikowane w tamtych czasach.
Dzisiaj
we Włoszech scenariusz jest prawie taki sam: wskaźnik bezrobocia
wśród młodych ludzi wynosi prawie 50%, więc trudno jest robić
plany, albo wyrażać siebie, a nasz rząd nie robi z tym kompletnie
nic. Najlepsze co możemy zrobić, to mieć marzenie i żyć nim,
żeby zostawić to całe gówno za sobą; w tym samym czasie,
słuchanie muzyki i chodzenie na koncerty jest pewnego rodzaju
ucieczką, bo tylko to nam zostało. Dokładnie tak jak tamtym młodym
ludziom w Anglii trzy dekady temu.
Jak
długo powstawał materiał na „Rise to Power”? Szybciej niż na
debiut?
Mniej
niż rok, od maja 2012 do lutego 2013. Szczerze mówiąc, po nagraniu
„Evil Nightmares” trochę się martwiłem, bo czułem brak
pomysłów; w tym samym czasie chciałem wydać kolejny album w tym
samym roku i bałem się, że straciłem swoją inspirację! Jedyny
utwór jaki miałem to „Moonlight Wanderer”, ale tylko dlatego,
że napisałem go dużo wcześniej, nawet jeszcze zanim Ruler
powstało. Utwory na „Evil Nightmare” napisane zostały w kilka
lat, np., czas, który zajęło mi i Paolo, żeby znaleźć wokalistę
i perkusistę, po zdecydowaniu się grać razem w zespole.
Jak
powstaje Wasza muzyka? Komponujecie zespołowo?
Cóż,
pracujemy jako zespół jedynie na końcu procesu tworzenia, np.,
przy części aranżacyjnej.
Zazwyczaj
sam piszę cały utwór: riffy gitarowe i basowe, ich strukturę.
Czasami piszę tez fragmenty tekstów, albo linii wokalnych. Wszystko
co gram w sali prób jest bliskie ostatecznej wersji piosenki.
Później myślimy nad partiami wokalnymi i zazwyczaj teksty są dość
mocno związane z klimatem utworu. Daniele pisze teksty, jego
angielski jest płynny i bardzo podobają nam się jego dzieła.
Nie
da się ukryć, że jesteście fanatykami brytyjskiej nowej fali
heavy metalu. Co ma w sobie takiego co Was urzeka?
Jak
już powiedziałem w poprzednim pytaniu dotyczącym NWOBHM, byliśmy
pod wielkim wrażeniem postawy tych gości i ich ogólnego podejście
do muzyki i życia.
Spotkaliśmy
wielu takich ludzi grając razem, albo na ich koncertach i z całą
pewnością są wielkimi ludźmi, skromnymi i przyjaznymi, nadal
wierzącymi w to, co robią. Chcielibyśmy być tacy jak oni za 30
lat. Ich muzyka była, a w większości przypadków nadal jest, na
wysokim poziomie.
Wszyscy
wiemy, że NWOBHM tak naprawdę nie było gatunkiem, ale właściwie
ruchem – co oznacza, że udało się w nim zawrzeć różne
zespoły, np. Venom i Def Leppard. To niesamowite, jak te zespoły,
które znalazły inspirację w latach ’70, były w stanie
wypracować swój specyficzny styl i brzmienie. Musimy być wdzięczni
temu ruchowi, ponieważ zakończył Punk i, przede wszystkim, miał
globalny wpływ na Heavy Metal. Brytyjczycy byli pierwszymi, którzy
grali HM, w każdej z jego form i musimy im być wdzięczni za to, że
możemy tutaj teraz o nim rozmawiać.
W
tekstach poruszacie sporo kwestii historycznych. I tak jak na
debiucie dotyczyły one bardziej okresu drugiej wojny światowej tak
teraz cofnęliście się dalej aż do XVII wiecznej Anglii. Skąd
pomysł na utwór tytułowy?
Pomysł
wzięlismy z “Trzech Muszkieterów”, powieści Alexandra Dumas.
Jednym
z bohaterów jest Duke z Buckingham, który jest postacią
autentyczną. W powieści jest znakomitym charakterem, jest
pozytywnie opisany, a okoliczności jego śmierci są naprawdę
tragiczne i poruszające. Jako zespół, zdecydowaliśmy razem, że
piosenka powinna opowiadac o tej historii. Daniele poszukał
informacji o tym i znalazł informację, że Geroge Villiers, Duke z
Buckingham, był uważany za złego człowieka i karierowicza – był
żarliwym katolikiem w państwie protestanckim, tak uciążliwie
podżegał do wojny, że musiał stawić czoło gwałtownej śmierci.
Właśnie
dlatego tekst celuje w opisanie Duke’a takim, jakim był naprawdę.
Pomyśleliśmy,
że warto opowiedzieć całą tę historię i że instrumentalny
utwór będzie do niej najlepszym soundtrackiem.
Planujecie
w przyszłości kolejne historyczne teksty? Może już macie jakieś
pomysły?
Zdecydowanie.
Bardzo interesujemy się historią, w szczególności Daniele, który
studiuje historię i politykę na uniwersytecie. Myślimy, że
wydarzenia historyczne i HM stanowiłyby doskonały związek w swojej
epickości, walki, cięć i mrocznej atmosfery. Oczywiście nie
jesteśmy pierwszym zespołem, który sięga po takie tematy, ale
zawsze cieszymy się z efektów, jakie mogą z tego wyjść.
W
ramach mojej osobistych pasji, chciałbym również powiedzieć o
Samurajach, wydarzeniach ze Starego Testamentu, Francuskiej
Rewolucji, Zimnej Wojnie, Latach Ołowiu we Włoszech i wielu więcej.
Kupiłem ostatnio książkę napisaną przez rzymskiego Corneliusa
Neposa i myślę, że to mogłaby być wielka inspiracja dla naszych
przyszłych dzieł.
Na
„Rise to Power” na 8 utworów są aż 2 numery instrumentalne.
Skąd taka decyzja? Planowaliście to czy też może wszystko wyszło
spontanicznie? Lubicie tworzyć instrumentale?
Jak
już wcześniej powiedziałem, miałem instrumentalny numer, który
chciałem zamieścić na drugim albumie, zanim jeszcze wydaliśmy
pierwszy. Zawsze lubiłem utwory instrumentalne, albo piosenki, które
pozostawiają muzykowi pole do popisu! Prawdę powiedziawszy, każda
piosenka, którą piszę zawiera część instrumentalną. To mój
osobisty sposób na postrzeganie muzyki.
Dwa
utwory instrumentalne na tym albumie znalazły się trochę przez
przypadek. Chcieliśmy mieć instrumentalne intro, a skończyło się
na kawałku, który trwa więcej niż 2 minuty, trochę za długo jak
na intro. Kiedy się zorientowaliśmy, zdecydowaliśmy się go
zostawić w takiej formie, bo naprawdę nam się podobał!
Oba
albumy wydaliście nakładem My Graveyard prod. Jesteście z nich
zadowoleni? Na obecną chwilę wydają się być idealną stajnią
dla was.
Jesteśmy
bardzo zadowoleni z naszej wytwórni. Spotkaliśmy jej właściciela,
Giuliano, dawno temu, długo zanim powstało Ruler. Zawsze
kupowaliśmy jego albumy i zawsze uczestniczyliśmy w koncertach,
które organizował. Dzięki tej długiej i silnej przyjaźni możemy
razem pracować.
Chcemy
mu podziękować za to, że dał nam możliwość spełnić swoje
marzenia, co oznacza nagrywanie naszej muzyki i promowanie jej na
całym świecie. Od samego początku był nas pewny i nigdy nie
czuliśmy się samotni.
Od
początku istnienia Ruler gra w tym samym składzie. Domyślam się ,
że w zespole panuje dobra atmosfera? Zdarzają się wam czasem
sprzeczki?
Oczywiście!
Zespół jest jak rodzina, a my kochamy się jak bracia! Jeżeli ktoś
ma problem, wie, że może liczyć na pozostałych członków
zespołu. Tak było i zawsze tak będzie! Mamy prawie identyczną
wizję naszego życia! Mówimy tym samym językiem nawet w kwestiach
muzycznych!
Bywały
spory, oczywiście, tak się dzieje w rodzinie, hahaha. Zawsze jednak
znajdujemy sposób na wyjaśnienie wszystkiego!
Jak
u Was z koncertami? Z tego co widziałem to będziecie grać m.in. z
Ostrogoth. Często grywacie na żywo?
Tak,
w kwietniu Ruler i Asgard zagrają na trzech koncertach supportując
Ostrogoth. Zagramy w Niemczech, Austrii i Włoszech. Po prostu
czujemy się bardzo zaszczyceni, bo jesteśmy wielkimi fanami
Ostrogoth, a ich muzyka jest dla nas inspiracją. Kiedy byłem na KIT
i prosiłem o autografy na winylu „Ecstasy & Danger” nigdy
nie pomyślałbym, że będziemy ich supportować na trzech
koncertach. To jak sen! Jesteśmy bardzo dumni z naszych koncertów,
nie wiem ile razy występowaliśmy od maja 2011 (nasz pierwszy
koncert), ale mieliśmy okazję grać dość często i z wielu
ważnych okazji. Na przykład, otwieraliśmy koncerty zespołów
takich jak: Girlschool, Helstar, Weapon, Vicious Rumors, Sacred Steel
i Tygers of Pan Tang. Co więcej, graliśmy na najważniejszych
włoskich festiwalach jak Play it Loud, Maelstrom Metal Fest, Atzwang
Metal fest, czy Heavy Metal Night. Graliśmy tez za granicą - dwa
razy w Holandii, za pierwszym razem z włoskim Endovein, a ostatnio
na Heavy Metal Maniacs, w Grecji na Up the Hammers, w Anglii
supportowaliśmy Angel Witch i Enforcer, w Hiszpanii i Niemczech na
pojedynczych koncertach. Będziemy dość mocno zajęci w
nadchodzących miesiącach, z niecierpliwością czekamy na to, co
się zdarzy!
Graliście
taki koncert, który do dzisiaj wspominacie szczególnie dobrze?
Przychodzą
mi na myśl dwa koncerty. Pierwszym z nich graliśmy w Anglii. Cała
wycieczka była absolutnie fenomenalna, szczególnie dlatego, że
byliśmy z naszymi BRAĆMI, Walpurgis Night (niestety rozpadli się,
ale musicie ich posłuchać – szczególnie fani Stormwitch i
Mercyful Fate). Zagraliśmy cholernie dobry koncert i nawet wiele
miesięcy później, kiedy Angel Witch i Enforcer przyjechali do
Włoch, niektórzy członkowie powiedzieli, że z przyjemnością
zagraliby z nami jeszcze raz! To wielki zaszczyt! Kolejnym jest „Rise
to Power Release Party”. Na imprezie było pełno przyjaciół i
dopingujących fanów, a oni stworzyli tak ciepłą i wspaniała
atmosferę! Byli goście ze Szwajcarii, Niemiec i Austrii! Śmiertelna
mieszanka! Hahaha Czujemy szczere wsparcie i autentyczną „miłość”.
Bardzo dobrze też zagraliśmy, biorąc pod uwagę to, że graliśmy
przez półtorej godziny, a nigdy wcześniej nie testowaliśmy się
na tak długich koncertach!
Jakie
było do tej pory najważniejsze wydarzenie w waszej historii?
Chciałbym
myśleć, że najlepsze jeszcze przed nami, ale na pewno
najważniejszym dla nas wydarzeniem było „podpisanie” kontraktu
z My Graveyard Productions. Graliśmy na małym festiwalu w Ligurii,
na którym był również Giuliano… Tego wieczora dosłownie
wysadziliśmy imprezę w powietrze! Później Giuliano powiedział
mi: „jak będziecie gotowi nagrać pełnowymiarową płytę, jestem
tutaj”. Płakaliśmy i cieszyliśmy się jak małe dzieci, hahaha!
Jedno
z najważniejszych wydarzeń, jeżeli nie najważniejsze, w całej
historii Ruler i w naszym życiu. Poważnie!
Jak
byście mieli wymienić 5 najbardziej niedocenionych zespołów z
NWoBHM to jakie by one były?
Agh!
Trudne ptanie… Powiedziałbym: A II Z, Gaskin, Deep Machine, Sweet
Savage i Wildfire! Zespoły, które mogłyby być tak wielkie
jak Angel Witch albo Blitzkrieg. Bardzo się cieszę, że widzę
pewnego rodzaju „odrodzenie” (nie lubie tego słowa), regenerację
tak świetnych zespołów i że otrzymują to, na co zasłużyły;
nawet więcej niż miały w latach ’80. Pomyśl o Hell, Battleaxe
(którzy podpisali kontrakt z SPV), Blitzkrieg, Satan, Weapon,
Soldier, itd. Pomyśl o tym, co robią chłopaki z High Roller
Records, albo BroFest!
To
już wszystkie pytania z mojej strony. Czego Wam życzyć na
przyszłość?
Jeszcze
raz dzięki Maciek! Ten wywiad był jak dotąd najbardziej
interesujący! Ciepło ściskamy i dziękujemy wszystkim czytelnikom!
Czego możesz życzyć? Oczywiście możesz życzyć nam, żebyśmy
grali ile się da, szczególnie w całej Europie! Byłoby wspaniale
zagrać kiedyś w Polsce…
Jeszcze
raz dziękujemy! OK UK!
I
tego Wam życzę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)