Uwielbiam ten zespół! Dwie poprzednie płytki rozpieprzyły mnie
na atomy, więc z niecierpliwością oczekiwałem ostatecznego ciosu,
który dopełni dzieła zniszczenia. Czy się doczekałem? I tak i
nie. Nowe, trzecie już dziecko Amerykanów z Sinister Realm jest
znakomite i na pewno trzyma dotychczasowy, zajebiście wysoki poziom.
Jednak na pytanie czy „World of Evil” jest lepsza niż „Sinister
Realm” i „The Crystal Eye” na dzień dzisiejszy, pomimo wielu
już przesłuchań, nie jestem w stanie udzielić satysfakcjonującej
odpowiedzi. Zresztą to chyba nie jest najważniejsze, bo 99%
zespołów marzy o nagraniu takiego krążka, Sinisterom udało się
to już trzykrotnie. Jak dotąd zespół tworzył genialną miksturę
doom metalu z epickim heavy. Na drugim krążku szala zaczęła się
delikatnie przesuwać na stronę tego drugiego. Na „World of Evil”
mamy już bardziej wyraźną przewagę heavy, choć elementów
doomowych też nie brakuje. Na początek dostajemy szybki cios w
postaci „Dark Angel of Fate” i już wiadomo, że będzie dobrze.
Następny, nieco wolniejszy, bardziej rytmiczny „Bell Strikes
Fear”, w którym słyszymy skandowane chórki w refrenie.
Zdecydowanie świetny wałek. Kolejny jest utwór tytułowy, który
jest jednym z najlepszych tutaj. Fantastyczny numer z genialnymi
melodiami, utrzymany w raczej wolnych tempach. Zespół nagrał do
niego klip, więc każdy z Was może go sobie obejrzeć w sieci. „The
Ghosts of Nevermore” jest oparte na riffie utrzymanym w
bliskowschodnim klimacie. Zresztą nad całym utworem unosi się taka
aura. Poza tym jest to już kolejny utwór z genialnym refrenem.
„Prophets of War” jest dość szybkim numerem, którego refren
nasuwa na myśl bogów z Manilla Road. Podobna melodyka i sposób
śpiewania. „Cyber Villain” natomiast jest jednym z szybszych i
jednocześnie moich ulubionych z tego krążka. To już jest
konkretna power metalowa jazda. Po krótkim instrumentalnym
przerywniku „The Forest of Souls” mamy grande finale w postaci
epickiego, trwającego prawie 9 minut heavy/doomowego potwora w
postaci „For Black Witches”. Ileż się dzieje w tym numerze.
Obok gitarowych pojedynków i galopad jest nawet zajebiste solo na
basie. Sinister Realm ma zresztą niesamowitą łatwość w tworzeniu
fenomenalnych, jednocześnie łatwych do zapamiętania i niebanalnych
melodii. Słychać tutaj oczywiście Dio, Iron Maiden, Judas Priest
czy Candlemass jednak wszystkie te składniki są odpowiednio dobrane
i zmiksowane. Jeśli jeszcze dodamy do tego genialne wokale Alexa
Kristofa oraz ogólnie doskonałą technikę pozostałych muzyków i
pomnożymy to przez niesamowite zdolności kompozytorskie Josha
Samusa Gaffneya to otrzymamy efekt końcowy, którym jest jeden z
najlepszych albumów roku. Jedynym drobnym szczegółem, który można
by poprawić to brzmienie. Przydałoby się jednak trochę więcej
pierdolnięcia na gitarach, ale i tak nie jest źle pod tym względem.
Gdyby metalowy światek był sprawiedliwy i jedynym kryterium byłaby
muzyka to dzisiaj Sinister Realm należałby do ścisłej czołówki.
Niestety życie ogólnie nie jest sprawiedliwe, więc zamiast nich
furorę robią inne, często mniej utalentowane zespoły, których
nazwy tutaj pominę. Płytka ukazała się nakładem Shadow Kingdom
rec. i zdecydowanie polecam ją wszystkim oddanym fanatykom heavy
metalu. Jeden z lepszych krążków jakie ostatnio dane mi było
słyszeć.
5,6/6