wtorek, 15 października 2013

Sinister Realm - World of Evil (2013)

Uwielbiam ten zespół! Dwie poprzednie płytki rozpieprzyły mnie na atomy, więc z niecierpliwością oczekiwałem ostatecznego ciosu, który dopełni dzieła zniszczenia. Czy się doczekałem? I tak i nie. Nowe, trzecie już dziecko Amerykanów z Sinister Realm jest znakomite i na pewno trzyma dotychczasowy, zajebiście wysoki poziom. Jednak na pytanie czy „World of Evil” jest lepsza niż „Sinister Realm” i „The Crystal Eye” na dzień dzisiejszy, pomimo wielu już przesłuchań, nie jestem w stanie udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi. Zresztą to chyba nie jest najważniejsze, bo 99% zespołów marzy o nagraniu takiego krążka, Sinisterom udało się to już trzykrotnie. Jak dotąd zespół tworzył genialną miksturę doom metalu z epickim heavy. Na drugim krążku szala zaczęła się delikatnie przesuwać na stronę tego drugiego. Na „World of Evil” mamy już bardziej wyraźną przewagę heavy, choć elementów doomowych też nie brakuje. Na początek dostajemy szybki cios w postaci „Dark Angel of Fate” i już wiadomo, że będzie dobrze. Następny, nieco wolniejszy, bardziej rytmiczny „Bell Strikes Fear”, w którym słyszymy skandowane chórki w refrenie. Zdecydowanie świetny wałek. Kolejny jest utwór tytułowy, który jest jednym z najlepszych tutaj. Fantastyczny numer z genialnymi melodiami, utrzymany w raczej wolnych tempach. Zespół nagrał do niego klip, więc każdy z Was może go sobie obejrzeć w sieci. „The Ghosts of Nevermore” jest oparte na riffie utrzymanym w bliskowschodnim klimacie. Zresztą nad całym utworem unosi się taka aura. Poza tym jest to już kolejny utwór z genialnym refrenem. „Prophets of War” jest dość szybkim numerem, którego refren nasuwa na myśl bogów z Manilla Road. Podobna melodyka i sposób śpiewania. „Cyber Villain” natomiast jest jednym z szybszych i jednocześnie moich ulubionych z tego krążka. To już jest konkretna power metalowa jazda. Po krótkim instrumentalnym przerywniku „The Forest of Souls” mamy grande finale w postaci epickiego, trwającego prawie 9 minut heavy/doomowego potwora w postaci „For Black Witches”. Ileż się dzieje w tym numerze. Obok gitarowych pojedynków i galopad jest nawet zajebiste solo na basie. Sinister Realm ma zresztą niesamowitą łatwość w tworzeniu fenomenalnych, jednocześnie łatwych do zapamiętania i niebanalnych melodii. Słychać tutaj oczywiście Dio, Iron Maiden, Judas Priest czy Candlemass jednak wszystkie te składniki są odpowiednio dobrane i zmiksowane. Jeśli jeszcze dodamy do tego genialne wokale Alexa Kristofa oraz ogólnie doskonałą technikę pozostałych muzyków i pomnożymy to przez niesamowite zdolności kompozytorskie Josha Samusa Gaffneya to otrzymamy efekt końcowy, którym jest jeden z najlepszych albumów roku. Jedynym drobnym szczegółem, który można by poprawić to brzmienie. Przydałoby się jednak trochę więcej pierdolnięcia na gitarach, ale i tak nie jest źle pod tym względem. Gdyby metalowy światek był sprawiedliwy i jedynym kryterium byłaby muzyka to dzisiaj Sinister Realm należałby do ścisłej czołówki. Niestety życie ogólnie nie jest sprawiedliwe, więc zamiast nich furorę robią inne, często mniej utalentowane zespoły, których nazwy tutaj pominę. Płytka ukazała się nakładem Shadow Kingdom rec. i zdecydowanie polecam ją wszystkim oddanym fanatykom heavy metalu. Jeden z lepszych krążków jakie ostatnio dane mi było słyszeć.


5,6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz