Bardzo szybko, bo w niewiele ponad rok uwinęli się panowie z
Lonewolf z nowym materiałem. Dopiero co zasłuchiwałem się w „Army
of the Damned”, a już w moje łapy wpadł kolejny krążek. „The
Fourth and Final Horsemen” jest ich drugim albumem wydanym w
barwach Napalm rec. Jeśli chodzi o zawartość muzyczną to jest
taka jakiej każdy się spodziewał. Heavy Metal wzorowany na
najlepszych niemieckich wzorcach z naciskiem na Running Wild i z
charakterystycznym gardłowym, niskim głosem Jensa. Pewnym novum
jest większa ilość spokojniejszych fragmentów, w których słychać
spokojną gitarę prowadzącą i wyraźnie grający bas jak choćby w
„The Poison of Mankind” co bardzo przypomina Iron Maiden.
Prawdopodobnie jest to sprawka Alexa, ale tego to już dowiemy się z
wywiadu. Nie brakuje jak zwykle hitów, którymi jest wypełniona
druga część płyty. „Another Star Means Another Death”
zaskakuje spokojnymi zwrotkami, w których Jens śpiewa na tle
perkusji i nie przesterowanych gitar. Jednak podniosły refren to już
klasyczny Lonewolf. Podobnie zresztą jak następujący po nim mój
faworyt „Dragonriders”, który zaczyna się od genialnego riffu.
Ten numer traktujący o wikingach jest zdecydowanie jednym z
najjaśniejszych punktów tego wydawnictwa i chyba oczywistym
kandydatem do nowej setlisty podczas najbliższych koncertów.
Kolejnym świetnym kawałkiem jest „Guardian Angel”oparty na
melancholijnej melodii i zagrany w wolniejszym tempie. Piękny utwór
i ciary na plecach. Wyróżnić można jeszcze kolejny hymn zespołu,
a mianowicie „The Brotherhood of Wolves” zagrany w klasycznym dla
nich stylu, czyli marszowe zwrotki i podniosły refren. Na koniec
mamy jeszcze najdłuższy na płycie prawie 8-minutowy „Destiny”,
który jest fantastycznym zakończeniem tej udanej płyty. Utwory,
których nie wymieniłem również trzymają fason i poniżej pewnego
dobrego poziomu nie schodzą. Niestety jedna rzecz mi tutaj nie do końca pasuje. Jest to słabe jak dla
mnie brzmienie gitar. Solówki brzmią dobrze, bardzo przestrzennie,
niestety podczas riffów czy kostkowania brzmi to płasko i bez mocy.
Gdyby dać na wiosła więcej pierdolnięcia to podejrzewam, że ta
płyta mogłaby mordować. Pomimo tego trzeba przyznać, że Lonewolf
nagrał kolejny bardzo dobry krążek. Nie jest to może tak wybitne dzieło jak „The Dark Crusade”, ale tak genialnych płyt nie
nagrywa się za każdym razem. „The Fourth and Final Horseman” i
tak należy traktować jako naprawdę mocną rzecz.
5/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz