poniedziałek, 21 października 2013

Iron Kingdom - Curse of the Voodoo Queen (2011)

Przez długi czas odwlekałem konfrontację z tym materiałem, a to z tego względu, że niezbyt błyskotliwa nazwa w połączeniu z kiczowatą okładką nie nastrajały mnie zbyt optymistycznie. Jednak, gdy w końcu wziąłem się za wałkowanie debiutu tych młodych Kanadyjczyków (i jednej Kanadyjki) to nie mogłem przestać. „Curse of the Voodoo Queen” to ogromne zaskoczenie i przede wszystkim po prostu znakomita muzyka. Heavy metal prezentowany przez Iron Kingdom jest bardzo mocno osadzony we wczesnych latach '80 z wieloma wycieczkami do lat '70 czy nawet późnych '60. Posłuchajcie choćby takiego „Nightrider”. Zespół pomimo tego, że czerpie z wielu źródeł prezentuje bradzo zwarte heavy metalowe oblicze. Najwięcej tutaj słychać bogów z Manilla Road. Śpiewający gitarzysta Chris Osterman momentami brzmi jak Mark Shelton, a sama atmosfera tej płyty również przywodzi na myśl legendarnych Amerykanów. Pomimo młodego wieku muzycy prezentują bardzo wysoki poziom zarówno techniczny jak i kompozytorski. Wypada wspomnieć, że na bębnach gra siostra wokalisty, Amanda Osterman i wypada baaaardzo dobrze. Wielu facetów mogłoby się od niej uczyć. Z tego albumu bije niesamowita młodzieńcza energia i entuzjazm, które powodują, że słucha się go z wypiekami na twarzy. Nie ma tutaj ani jednego słabego punktu. Czy to będzie hymniczny „Legions of Metal”, tajemniczy i niepokojący „The Heretic”, fantastyczny „From the Ashes', energiczny, przepełniony zajebistą energią „Fired up”, który brzmi jak połączenie dwóch numerów Manilli („Road of Kings” i „Feeling Free Again”). Oprócz tego wspomniany już wcześniej „Nightrider” oraz zostawione na sam koniec, prawdziwie epickie monstrum czyli trwający 13 minut „Montezuma”. Muszę przyznać, że ta płyta zrobiła niemałe spustoszenie w mojej głowie. Kapel grających heavy na bardzo wysokim poziomie pojawiło się w ostatnim czasie naprawdę sporo i to mnie niezmiernie cieszy. Jednak żadna z nich nie gra w taki sposób jak Iron Kingdom co tylko świadczy na korzyść Kanadyjczyków. Dobra, pora wrócić do słuchania „Curse of the Voodoo Queen” co Wam również radzę uczynić.

5,2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz