poniedziałek, 3 marca 2014

Iron Dogs - Free and Wild (2013)

Dopiero co jarałem się debiutem tych kanadyjskich ortodoksów, a już w moje łapy wpadł ich drugi krążek. Iron Dogs kontynuują drogę, którą obrali na początku z tym, że „Free and Wild” jest chyba odrobinę bardziej melodyjna. Mam wrażenie, że tym razem większy nacisk został położony na gitarowe harmonie, ale tak naprawdę są to tylko niuanse. To jest w dalszym ciągu ten sam miks NWoBHM ze speed metalem, gdzie inspiracje Angel Witch czy Diamond Head spotykają się z Brocas Helm, Manilla Road oraz Exciter. Tę ciągłość można zauważyć także patrząc na okładkę, na której ponownie znalazła się naga barbarzynka, tym razem jednak w towarzystwie uciętych łbów, a nie wilczej watahy. Tak samo jak w przypadku jedynki nie jest to granie dla muzycznych estetów czy audiofili. Jest trochę niechlujnie, słychać pewne niedociągnięcia, a momentami ma się wrażenie słuchania koncertowego nagrania. Jednak dzięki temu ta muzyka jest niesamowicie autentyczna i szczera. Dla wszystkich lubujących się w surowym, barbarzyńskim, ale i melodyjnym metalu głęboko osadzonym w latach '80 obcowanie z tą płytą powinno być bardzo miłym doznaniem. Jest jednak jeden mankament - „Free and Wild” trwa tylko 29 minut. Czemu do kurwy nędzy tak krótko? No ale trudno, trzeba się cieszyć tym co jest. Nie jestem w stanie stwierdzić czy ten album jest lepszy czy gorszy od debiutanckiego „Cold Bitch”. Oba są przezajebiste i powinniście je jak najszybciej sprawdzić. Tu już nie ma co pisać, tu trzeba słuchać.

5,2/6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz