4,8/6
poniedziałek, 31 marca 2014
Onslaught - VI (2013)
Miałem spory problem z szóstym krążkiem brytyjskich
thrasherów i nie wiedziałem jak się zebrać za tę recenzję. Jest pierdolnięcie,
szybkość, riffy konkretnie maltretują słuchacza, bas wyrywa wnętrzności, a
bębny niszczą wszystko wokół. Do tego jeszcze Sy Keeler nagrał chyba najlepsze
wokale w swoim życiu pokazując całą gamę możliwości, od w miarę czystego śpiewu
po obłąkańcze darcie paszczy. Same utwory też się bronią i każdy z osobna ma
wszelkie predyspozycje by mordować. Jednak czasem już pod koniec płyta jako
całość zaczyna mnie delikatnie nużyć, ale to pewnie zależy też od mojego
nastroju. Moim osobistym faworytem jest najdłuższy w zestawie „Children of the
Sand” zaczynający się od melodii kojarzącej się z muzyką bliskiego wschodu, by
po chwili przemienić się w kroczący walec z ciężkimi, rozrywającymi gitarami.
Muszę pochwalić też nieskalany polityczną poprawnością tekst do tego numeru, w
którym zespół bez owijania w bawełnę piętnuje fanatycznych islamistów. Poza tym
„Fuel for my Fire”, „Dead Man Walking” czy „66’fucking’6” też na dłużej zostają
pod czaszką. Trochę drażniło mnie na początku zbyt nowoczesne brzmienie. Nie
będę ukrywał, że moimi ulubionymi krążkami Onslaught pozostaną już chyba na
wieki „Power from Hell” oraz „The Force”, tak więc ciężko jest mi się
przyzwyczaić do tego nowego soundu. Stąd może też czasem ten efekt znużenia.
Jednak utwory bronią się na tyle, że jakoś udało mi się uporać z tą przeszkodą.
Już na koniec muszę też pochwalić znakomitą, najlepszą od czasu debiutu okładkę.
Onslaught nagrał bardzo dobry album, ale coś czuję, że paradoksalnie nie będę
do niego wracał zbyt często. Pewnie raz na jakiś czas wrzucę sobie parę
numerów, ale i tak jak najdzie mnie chęć na tych Brytoli to włączę któryś z
dwóch pierwszych krążków.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz