wtorek, 18 marca 2014

Warbringer - IV: Empires Collapse (2013)

Wszystkie wydane dotąd materiały Warbringer zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie i nigdy nie ukrywałem, że zespół ten do grona moich ulubieńców. Dlatego też ze sporą radością przyjąłem fakt ukazania się nowego krążka. Jednak rzut oka na okładkę zasiał we mnie ziarno niepokoju. Obrazek, który się na niej znajduje bardziej pasuje do jakiejś doomowej kapeli, a już na pewno nie przywodzi na myśl thrashowych napierdalatorów. Do tego jeszcze zmiana loga na „normalne” i już zacząłem się obawiać wirusa znanego w latach '90 jako „dojrzałość i poszukiwanie nowych ścieżek”. I faktycznie słychać pewne nowe inspiracje jednak na szczęście utrzymane w ogólnie pojętych thrashowych ramach. Pierwszy numer „Horizon” zaczyna się od spokojnej gitary, a w chwilę później wchodzi konkretna zbasowana jazda. W tym kawałku dzieje się naprawdę dużo, co daje nam doskonałe rozeznanie jeśli idzie o resztę płyty. Od ciężkich zwolnień po blasty. Drugi numer „The turning of the Gears” ma zwrotki śpiewane przesterowanym głosem z rytmicznym podkładem, a za chwilę wchodzi typowy exodusowy riff. Nigdy nie przepadałem za tego typu śpiewem jednak ten kawałek jest na tyle dobry, że jestem w stanie to jakoś strawić. Następnie mamy praktycznie hardcore/punkowy „One Dimension” z chwytliwym refrenem i chórkami. Natomiast „Hunter-seeker” brzmi jak typowo thrashowy killer, by za chwilę zaskoczyć nas melodiami typowymi dla sceny gothenburskiej, a momentami nawet blackowymi. Potem jest utwór, do którego zespół nakręcił klip, czyli „Black sun, black moon”. Główny riff przywodzi na myśl Judas Priest, natomiast refren znowu zalatuje Szwecją. Do tego na koniec pojawia się smakowita, melodyjna solóweczka. Dobry numer. „Scars Remain” jest dość mocno hardcore'owy, a pod konie pojawiają się rytmiczne łamańce kojarzące się z progresywnym graniem. W „Dying Light” mamy powrót do klasycznego thrashowego łojenia, by za chwilę uderzyć nas ultra klasycznym „Iron City”. Rozpędzony speedowy potwór, czuć sporo Overkillem, a na koniec jazda już typowo heavy metalowa. Teraz dla odmiany zwalniamy. „Leviathan” jest wolny, majestatyczny i ma mroczny klimat. Do tego ten kroczący rytm. Jest też przyspieszenie z jak zawsze świetnymi solami, a za chwilę znów powrót do łamania kości. Przedostatnim wałkiem jest „Off with their Heads”, który jest półtora minutowym slayerowskim strzałem w mordę. Zajebiście intensywnym i agresywnym z atakującymi solówkami. Na koniec „Towers of the Serpent”, który zaczyna się wolno i ciężko, by za moment dać do pieca i przypieprzyć ostrym riffem. Ostatnie 90 sekund tego utworu jest dla mnie prawdziwym majstersztykiem i chyba najjaśniejszym punktem tego albumu. Cudowne melodyjne sola i riffy, a gdy John Kevill zaczyna śpiewać: „I've seen the golden ages past, the glory days long gone...” to już mam ciary na plecach. Każdy z muzyków spisał się znakomicie, jednak dla mnie cichym bohaterem tej płyty jest basista Ben Mottsman. Fantastyczna robota. Podsumowując, Warbringer odświeżył swój thrash, pozostając wiernym swoim korzeniom. Nagrał ciekawy krążek, pełen energii, dobrych melodii i nie zapominając o pierwotnym pierdolnięciu. Potrafili pewne motywy, do tej pory dla mnie ciężko strawne tak dopasować do swoich utworów, że słucha się tego po prostu znakomicie. W tej chwili nie wiem czy jest to lepszy album niż „Worlds Torn Assunder”, jednak coś czuję, że gdy za kilka lat najdzie mnie ochota na Warbringer to wrzucę sobie „IV: Empires Collapse”.


5,3/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz